[AKTUALIZACJA] Grossglockner Hochalpenstrasse, czyli najpiękniejsza trasa w Alpach? #KopaninaONtour w chmurach

Bałem się. Najpierw, że będą korki, bo przecież chcę się przejechać. Później, jak już widziałem pogodę, że popełnię błąd, który gdzie jak gdzie, ale tam może wiele kosztować. Gdy przyszedł ten dzień, okazało się, że pogoda jest taka, że… o poślizgi będzie całkiem łatwo. Przecież po to ma się tylny napęd w samochodzie, prawda?

Prawda. Bo Grossglockner Hochalpenstrasse jest prosta

Nie jest prosta w sensie, że bez zakrętów, bo tych jest cała masa, ale nie jest wymagająca jakby mogło się wydawać. Specjalnie wiele nie czytałem wcześniej, by się przekonać na sobie. Na pewno jest to raj dla tych, którzy kochają jeździć. Nie jest tajemnicą, że wielu kupuje 30-dniowe bilety za 57 euro (na motocykl 46 euro) i jeżdżą ile się da. Bo w sumie to fajnie jest wyskoczyć, przelecieć się w dwie strony i wrócić na kawę. O ile jest pustawo.

My byliśmy we wrześniu, pogoda była… jak widać. Deszcz, śnieg z deszczem, mgła. Temperatura 3 stopnie w wyższych partiach drogi. Może to śmieszne, ale dojeżdżając do bramek, gdzie za nami wyłoniły się Audi RS4 i mocno podłubane R8, każdy dogrzewał opony. Pan z Insigni jadący tuż przed naszą Pomarańczową w końcu odpuścił, bo chyba miał dość widoku trzech wściekłych aut w lusterku znacząco zwalniając i umożliwiając wyprzedzenie.

Przed bramkami jest spory parking, więc możecie nabrać oddechu, coś zjeść, by za chwilę kupić dniowy wjazd za 36,5 euro (26,5 dla motocykli) i ruszyć na zwiedzanie okraszone zabawą.

Wiszące chmury i rozbite Ferrari

Mieliśmy pecha i szczęście. Pecha, bo jednak chmury połączone z deszczem, śniegiem i mgłą oraz niską temperaturą nie są wymarzonymi warunkami. Wymownym akcentem był jeden z postojów na „widoki”, gdy ni stąd, ni zowąd zajechał biały bus z kierowcą krzyczącym do nas „smacznego”. I po chwili pytanie „a zimóweczki na ten tylny napęd to macie?”. No nie mamy, przecież jeszcze lato 😉

Kilka kilometrów dalej i kilkadziesiąt metrów wyżej zajechaliśmy na kolejną zatoczkę, gdzie stały trzy supercary. Jednym z nich było Ferrari 458 Italia z… urwanym zderzakiem. Panowie mieli jednak z tego ubaw, wymieniliśmy trzy zdania, jeden z panów też uniósł triumfalnie kawałek plastiku ze swojego pojazdu zauważając, że kosztuje 4000 euro. O cały zderzak strach było pytać.

I to właśnie było to szczęście, bo pogoda sprawiła, że jeżeli były już jakieś samochody to jednak najczęściej mocne z kierowcami ogarniającymi co i jak. Pełen przekrój BMW M, Mercedesów AMG, czy takich rarytasów jak Maserati Quattroporte oraz Mustang Shelby GT500. Te dwa ostatnie cudownie się darły wśród gór. Niesamowity efekt.

Szczytowanie i… wystawa obok lodowca

Jak wspomniałem, jest sporo zatoczek i punktów, gdzie można porobić zdjęcia. Można tam też spotkać zmachanych rowerzystów, których w tej całej mglistej zawiesinie często nie było prawie widać.

Największym wyzwaniem może okazać się wjazd na Edelweißspitze. Wy jadąc do góry siłą rzeczy nie widzicie, co się kryje za nawrotem, z kolei jak ktoś jest ogarnięty i zjeżdża to widzi, a to pozwala zwolnić lub po prostu poczekać w małych zatoczkach na tej bardzo wąskiej dróżce. Pan z Touarega chyba po dziś dzień do mnie macha z wdzięczności, że nie wpadłem mu furiackim pomarańczowym BMW w zakręt i nie musiał cofać pod górę…

Aha, i tak, tu był śnieg z deszczem. Było ślisko, dwa razy pokusiłem się o delikatny uślizg kół. Jak się bawić to się bawić. Ze szczytu widzieliśmy… chmury i porzucaliśmy się śnieżkami, a co sobie będziemy żałować. Niemniej, na pewno warto tam wjechać dla samej radochy z drogi i szlifowania umiejętności.

Na samym końcu Grossglockner Hochalpenstrasse, dokładniej jadąc Kaiser-Franz-Josefs-Höhe, znajdziecie parking piętrowy, a nieopodal niego lodowiec Pasterze, czyli najdłuższy lodowiec w Alpach Wschodnich. Smutny widok. Jeżeli chcecie go jeszcze obejrzeć to proponuję nie czekać kolejnych 15 lat… Jest też muzeum, w którym akurat była wystawa poświęcona historii samego miejsca, ale i motoryzacji. Można było się choćby dowiedzieć, że jest i była cała masa różnych form wyścigów na Grossglockner. Choćby traktorów. Stał też zachęcający KTM X Bow GT, z Młodym obiecaliśmy sobie, że kiedyś takim pojedziemy po tej trasie. Warto też dodać, że już siedział w podobnym cudzie na Torze Łódź, wiec… 😉

Czy warto?

OCZYWIŚCIE! Mnóstwo radości i zabawy. Jeżeli ktoś nie umie hamować silnikiem to powinien się podszkolić, szczególnie jak pogoda jest taka jaką mieliśmy my. Chyba, że jedziemy emerycko, choć i tak fajnie byłoby nie stracić hamulca i nie wykończyć sprzęgła.

Warto też… zatankować. My mieliśmy pół baku i jadąc pod górę z dużą dozą niepewności można było patrzeć na wskazówkę. Inna sprawa, że wolno nie było. Nie musicie się przejmować, jeżeli macie elektryka, bo na końcu jest stacja ładowania.

I… nie spieszcie się. To znaczy, zachęcam do dziarskiego pokonywania zakrętów, czasem nawet w delikatnym poślizgu, ale zatrzymujcie się, oglądajcie i podziwiajcie. A, i nie rozjedźcie żadnego świstaka! Nam tam zeszło mnóstwo czasu. W sumie to możliwe, że gdybyśmy mieli jednak trochę więcej paliwa i chwilę wcześniej zjechali to zrobilibyśmy zawrotkę, ale…

Zell am See

To był też powód, dla którego się nie zdecydowaliśmy. Chcieliśmy obejrzeć to słynne miasto nad jeziorem Zeller See. Co więcej, pierwotnie to tam szukałem noclegu na naszą austriacką część pobytu. Ostatecznie nie żałujemy, bo trafiliśmy do genialnego Hollersbach, ale…

W Zell am See zaparkowaliśmy tuż przy zbiorniku wodnym, za 2 euro za godzinę. Udaliśmy się na krótki spacer. Było już dość późno, ale zauważyliśmy dwie rzeczy. Po pierwsze, cudownie tam jest. Widok pierwsza klasa. Po drugie, promenada została absolutnie zdominowana przez nacje arabskie. Jak zostałem na chwilę z Młodym i bawiliśmy się to… nagle cieszyłem się dość dużym zainteresowaniem płci przeciwnej. Tyle uśmiechów to ja dawno nie zebrałem. Teraz już wiem, nie zgolę brody. Następnym razem może do jakiegoś Rolls-Royce’a się wprosimy 🙂 Na uroku osobistym zawsze można daleko zajechać 😀

Wrócimy. Na pewno

Napisałem wcześniej, że mamy umowę z Młodym na KTM’a, ale prócz tego na pewno wrócimy też cywilnym samochodem. Roxi określiła Grossglockner Hochalpenstrasse jako najpiękniejszą drogę jaką jechała. Mimo warunków. Coś w tym jest, nawet wiele. Choć bez dwóch zdań trasy w polskich górach, czy to w Bieszczadach, czy w okolicach Zieleńca, również mają dużo uroku.

Powrót nr 1 | wrzesień 2021

Jak zapowiadaliśmy tak też zrobiliśmy. Pierwszy raz wróciliśmy na Grossglockner High Alpine Road we wrześniu 2021, w trakcie drugiej objazdówki po Alpach w Austrii. Nauczeni doświadczeniem pierwszego razu, daliśmy sobie calutki dzień na tą drogę.

Plan był prosty. Wyjazd wcześnie rano, żeby na bramkach zameldować się równo z otwarciem. Najpierw przejechać drogę w dwie strony właściwie bez zatrzymywania, dla czystej radości z jazdy po zakrętach. A potem spokojne zwiedzanie, oglądanie muzeów, wystaw i podziwianie cudownych widoków. Jak planowaliśmy, tak zrobiliśmy.

Pogoda nam tym razem dopisała, było pięknie, ciepło i słonecznie. Rano rzeczywiście na drodze było dość pusto, jednak z każdą godziną robiło się tłoczniej. Udało nam się jednak zobaczyć bardzo dużo, odwiedzić wszystkie place zabaw przy drodze i trochę pospacerować. Co ważne, nie płacicie dodatkowo za atrakcje przy tym odcinku drogi. Są one już wliczone w cenę biletu za wjazd. Dlatego cena może w pierwszym momencie wydawać się wysoka (w 2023 r. to 40 euro za jednorazowy wjazd, ceny za dłuższy okres są dużo bardziej korzystne, jednak nie każdemu potrzebne). Jeśli policzymy sobie, ile atrakcji jest po drodze bez dodatkowych opłat, robi się dużo bardziej przystępnie.

Nie będziecie się nudzić przez cały dzień, a nawet może zabraknąć Wam czasu na zobaczenie wszystkiego i pójście na krótkie trekkingi po okolicy. Aaa, jeszcze jedno. To 40 euro to cena za cały samochód, nie za osobę. Jeszcze lepiej brzmi, prawda? Na bramkach dostaniecie mapkę z opisami atrakcji po drodze, PO POLSKU!

Dobra rada na koniec. Przy tym odcinku Grossglockner Hochalpenstasse są fotoradary. My naliczyliśmy 4 sztuki. Nieoznakowane, jak to w Austrii. Trzeba uważać, żeby nie wrócić z najdroższym zdjęciem z wakacji 😉 .

Powrót nr 2 | maj 2023

Tym razem do ostatniej chwili zastanawialiśmy się, czy jechać przez Grossglockner. Nie była naszym punktem docelowym, a jedynie opcją na trasę tranzytową. Mogliśmy też jechać alternatywną, bezpłatną równoległą trasą.

Dlaczego się zastanawialiśmy? Powodów było kilka, a głównym była pora roku i pogoda. Początek maja w wysokich górach to nie są optymalne warunki do jazdy po trasach wysokoalpejskich. Przełęcze Furka i Stelvio (które pierwotnie również były w kręgu naszych marzeń podczas tego wyjazdu), były zamknięte na głucho i kompletnie zasypane śniegiem. GG otworzyła się dosłownie tydzień wcześniej, po długiej i żmudnej akcji odśnieżania. Dzień wcześniej pojawiło się ostrzeżenie o zakazie wjazdu bez sprzętu zimowego (opony, łańcuchy) i zakazie wjazdu dla motocykli. Ale autokary mogły tam szaleć 😉 .

via GIPHY

W dniu naszego tranzytu, rano, już nie było konieczności wjazdu z łańcuchami. Byliśmy na zimówkach tak czy tak, więc OK. (PS Pozdro dla tych, którzy mówili: jedźcie na letnich oponach). Ale tego dnia była straszna mgła. Jedliśmy obiad kilka kilometrów przed bramkami i patrzyliśmy na kamery online. No masakra. Nie widać absolutnie nic, jedno wielkie mleko. I dylemat, jechać i płacić 40 euro czy sobie odpuścić. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że raz się żyje i pewnie nieprędko wrócimy tutaj w zimowych warunkach.

To była najlepsza decyzja, jaką mogliśmy podjąć! Wiedzieliśmy, że tym razem nie będziemy zwiedzać, a tylko chcemy się tą drogą przejechać. Zresztą, wszystko było jeszcze zamknięte. Ludzi nie było w ogóle. Ponieważ nie był jeszcze przejezdny odcinek do lodowca, ceny była niższa i zapłaciliśmy 30 euro.

Mgła była, to fakt. Na kilku pierwszych kilometrach tak wielka, że ledwo widzieliśmy koniec maski. Ciekawe doświadczenie jazdy po zakrętach w takich warunkach. Ale to co się działo potem, to istna magia. Śnieżne korytarze, brak ludzi i samochodów (co tutaj w sezonie jest nie do pomyślenia). Po prostu coś pięknego. I tylko co jakiś czas śmigały obok nas zamaskowane auta testowe. Mało osób ogląda tą drogę w takich warunkach. Jeśli będziecie mieli okazję, warto to rozważyć. Serio! Zresztą zdjęcia mówią same za siebie!

44 komentarzy Dodaj swój
    1. Dziś nasz syn przyniósł mi gazetę otwartą na stronie, gdzie była relacja właśnie z GG. I kazał sobie czytać. Widać on też tęskni za Austrią. W sumie to mogłabym tam żyć na stałe.

  1. Zdjęcia wspaniałe. To kierunek na naszą wymarzoną podróż. Aż chce się gdzieś wybrać. Zazdroszczę takich widoków, może w przyszłym roku damy radę się wybrać.

  2. Żywej by mnie jako kierowcy na tę drogę nie zaciągnęli! Mowy nie ma, absolutnie, nawet jakby mi złotem całego świata zapłacili. Po moim martwym, miesięcznym trupie, ot co! Na samą myśl i widoki ze zdjęć zrobiło mi się gorąco, że mogłabym tam autem wjechać. 😀 Takie ze mnie kierowca, że jak nic, usiadłabym i się rozpłakała ze stresu. 😀 Ale Wam zazdroszczę wyprawy i frajdy, a przede wszystkim UMIEJĘTNOŚCI KIEROWCY! 🙂

  3. Alpy to dla mnie totalnie nieosiągalne miejsce. Nigdy nie byłam i pewnie nie będę. Ale w ogóle uwielbiam góry. Zimą byłam tylko raz, zawsze jeździłam wiosną lub latem.

  4. Zazdroszczę tych epickich widoków, nigdy nie byłam dalej w górach innych niż nasze, ojczyste. Widziałam też trochę Greckich, ale Alp jeszcze nie miałam szansy oglądać. Chciałabym przejechać się tą trasą 🙂

    1. Absolutnie warto się wybrać. Nie tylko dla frajdy z jazdy, bo zdaję sobie sprawę, że nie każdy takową musi odczuwać, ale właśnie dla widoków i nowych doświadczeń 🙂

    1. Co do Zell am See to… mamy niedosyt, też wrócimy, by lepiej poznać to miejsce. Choć współczuję tym, którzy wynajmują apartamenty za miliony monet tuż przy torach 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.