Nasza ukochana letnia Austria. Trzeci przystanek #kopaninaONtour

Takie stwierdzenie usłyszałam ostatnio od kolegi, który do Austrii latem jeździł już wielokrotnie. Teraz wcale się nie dziwię, że ma takie zdanie. W moich podróżach do tej pory zdarzyły się dwa takie miejsca, w których zakochałam się bez pamięci i od pierwszego wejrzenia. Jednym z nich jest właśnie Austria, a dokładniej austriackie góry latem. Piotrek stwierdził, że jak przemieszczaliśmy się po różnych miejscach to miałam nos przyklejony do szyby samochodu i wyglądałam, jakby te widoki były bardzo smacznym lizakiem.



Pogoda kontra my

W Austrii zobaczyliśmy trochę, zdecydowanie nie pomogła nam pogoda. Całe 5 dni pobytu, poza popołudniem w dniu przyjazdu, było zimno i padało. Ale wiecie co? Nawet nam to jakoś nie przeszkadzało. Na szczęście nie były to ulewy, więc bez problemu dało się wyjść na spacer. A nisko wiszące nad szczytami gór chmury dawały niesamowite wrażenie tajemniczości.

Ewidentnie Alpy dawały nam do zrozumienia, że nie chcą nam pokazać całego swojego piękna od razu, bo mamy wrócić żeby się nim dalej rozkoszować.

Kilka absolutnie cudownych miejsc za nami. Wodospady Krimml i znajdujące się obok muzeum wody, Zell am Zee z pięknym jeziorem wśród gór, a na deser najlepsze, czyli najpiękniejsza alpejska droga Grossglockner Hochalpenstrasse. Będą na ich temat osobne wpisy i fotorelacje, ponieważ nie da się ich opisać w jednym zdaniu, czy nawet akapicie. A oprócz zachwytów chcemy też przekazać Wam po garści informacji praktycznych na ich temat.

Najdrożej, ale i najlepiej?

Piotrek jak zwykle odpowiadał za noclegi. Austria z całej naszej podróży była znacząco najdroższa. Za jedną noc tutaj zapłaciliśmy tyle, co za dwie w Mariańskich Łaźniach w Czechach. Ale za to jakie to były noce 🙂 Gwiazdy tej pierwszej były tak piękne, że można by na nie patrzeć godzinami.

Z okien widok na góry, pod apartamentem teren rekreacyjny ze stawem, boiskiem, placem zabaw. I uwaga, to jednak inny świat niż w Polsce. Lokal gastronomiczny był już zamknięty po sezonie, ale stoły i ławki stały nadal dostępne dla ludzi. Był automat z batonami oraz otwarte, czyste, darmowe toalety z papierem 😉 Nikt nie musiał tego pilnować, bo wszyscy dbają o to żeby takie miejsca służyły społeczności.

W samym apartamencie mieliśmy też prywatną saunę i wielką wannę, co akurat w przypadku niepogody było wybawieniem. Nie było żal, bo na miejscu też było co robić. Seanse domowego SPA organizowałam sobie codziennie.

A jak samo miasteczko?

Sama wioska Hollersbach to latem miejsce wręcz senne. Dzieje się tam niewiele, choć drużyna piłki nożnej zapewnia rozrywkę, trafiliśmy akurat na mecz domowy. A że boisko mieliśmy za płotem, poszliśmy popatrzeć. Całe miasto kibicowało swoim. Wygrali 4:0 ;). Wydaje nam się też, że mają rozgrywki czegoś co wyglądało jak letnia wersja curlingu, widzieliśmy jak grali. A, sprzedam Wam jeszcze ciekawostkę o ich boisku. Trawy nie koszą kosiarką tylko samobieżnym robotem, coś jak iRobot :). Młody mógł na to patrzeć godzinami.

Po samym miasteczku można po prostu się snuć i jest fajnie. W centrum (wyniosłe stwierdzenie) jest ogród zarządzany przez park narodowy, w którym prezentowana jest tamtejsza roślinność. Dosłownie obok, prócz wspomnianych wcześniej atrakcji, mieliśmy również polanę z krówkami. Tam też mogliśmy łazić i łazić.

Jeżeli nie jedliśmy w apartamencie lub wracając z wycieczki to można było zajrzeć do włoskiej restauracji Herz3. Pyszne jedzenie, doskonała obsługa. Można było się uśmiechnąć, szczególnie, że zaskoczyła nas kelnerka, która zaczęła do nas mówić po polsku. Okazało się, że rodzice Sandry pochodzą z Polski, a ona świetnie sobie radzi. Młody się chyba zakochał, bo robił maślane oczka i mówił „lubię Panią”. Podrywacz.

Jakie wnioski mamy na przyszłość z naszego pobytu w Austrii?

Za apartament jesteśmy w stanie tyle zapłacić. Wrócimy w to samo miejsce, bo bardzo dobrze się tam czuliśmy. Dla nas komfort miejsca w którym śpimy jest bardzo ważny i pewne standardy musi spełniać. Wcześniej jednak wymienimy pieniądze, jeszcze w Polsce. Mieliśmy z tym w drodze trochę kłopotu, wszystkie banki były czynne krótko, po godzinie 15 już mało co załatwisz. Na szczęście w wielu miejscach można płacić kartą Revoult, o której też na pewno Wam napiszemy. I ostatnia rzecz, to zrobimy większe zakupy spożywcze jeszcze w Polsce. Wiejski sklepik w Hollersbach ma horrendalnie wysokie ceny. Nawet tanie markety są bardzo drogie. Co się więc da, weźmiemy ze sobą, szczególnie opcje śniadaniowe. Obiady też tanie nie są.

Pieniądze wolimy przeznaczyć na atrakcje, które też są bardzo drogie. Jak bardzo? Dla przykładu bilet dzienny na Grossglockner Hochalpenstrasse to koszt 36 euro za samochód, wjazd na Top of Salzburg to koszt około 40 euro za osobę! Także sami widzicie. A oprócz tych dwóch rzeczy została nam jeszcze do zobaczenia tama w Kaprun również w podobnych kwotach. Natomiast są to takie miejsca, które tym razem odpuściliśmy ze względu na niski poziom chmur, deszcz i ogólnie brzydką pogodę. Grossglockner nawet w deszczu była super, ale lodowiec Kitzsteinhorn i tama wymagają pięknej pogody i doskonałej widoczności. Inaczej po prostu zapłacisz 40 euro za to, że przejedziesz się kolejką na górę.



52 komentarzy Dodaj swój
    1. My z każdym dniem utwierdzamy się w przekonaniu, że wrócimy do Austrii. Pewnie nawet w te wakacje, bo chyba nie byliśmy jeszcze w miejscu, które spodobałoby się nam tak bardzo. No chyba, że Mariańskie Łaźnie w Czechach 🙂

  1. Ceny atrakcji są faktycznie wysokie. Szczególnie dla nas jak przeliczamy na złotówki. Podobnie z wjazdem kolejkami zrobiło się na przykład na Słowacji – też niby 20-30-40 euro, ale na złotówki to już sporo.

  2. W Austrii byłam tylko przejazdem, ale wiem że koniecznie muszę tam wrócić i zwiedzić ten kraj dokładnie. Ponadto bardzo dużo tam terenów outdoorowych, które uwielbiam.

  3. Do tej pory w Austrii byłam tylko na nartach, ale marzę żeby wybrać się tam na wiosnę i mieć okazję pospacerować bo widoki są przepiękne:) PS sama czasami robię zapasy jedzenia przed wyjazdem bo ceny potrafią być przytłaczające:(

  4. Piękne widoki! My zawsze z ekipą jeździmy zimą w Alpy, ale włoskie. Chłopaki raz wybrali się do Austrii i tez właśnie marudzili, że drogo, ale przy tym zaznaczali, że infrastruktura itp. na bardzo wysokim poziomie! Wierzę, że było pięknie nie tylko przez zdjęcia. Wioska, do której jeździmy zimą też podobno latem wygląda super (ja byłam tylko zimą, ale chłopak jeździ też późnym latem). Może to po prostu magia Alp? 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.