Norwegia samochodem – dwa tygodnie na fiordach. Gotowa trasa

Decyzja zapadła. Jedziecie na dwa tygodnie na wakacje do Norwegii. Samochodem, bo tak wygodniej, praktyczniej i taniej w ogólnym rozrachunku (psst, czemu taniej, czyli rzecz o cenach w Norwegii TUTAJ). Teraz trzeba wykonać ogromną pracę, żeby jakoś sensownie zaplanować trasę po wymarzonych fiordach. Wiemy coś o tym, bo przy tym planowaniu spędziliśmy dni, jak nie tygodnie. Oczywiście nie na raz, ale uzbierało się wiele godzin. Choć były to godziny bardzo przyjemne, bo lubimy po kawałku odkrywać miejsca, które chcemy odwiedzić. Jak zatem się do tego zabrać?

Na początek najważniejsze rzeczy: termin i ogólny zarys czego się oczekuje.

W jakim terminie jechać do Norwegii?

W sumie to w każdym. Zimą na zorzę, latem na plaże (tak, na południu są plaże), jak jest ciepło i nie ma śniegu, to na drogi w górach. Zawsze coś ciekawego da się zaplanować. My wybraliśmy wrzesień i ponieważ to już kolejny wyjazd we wrześniu na europejski trip #kopaninaONtour, to wiemy, że jest to termin idealny (i bardzo ubolewamy, że w 2023 roku nierealny, niestety przed nami będzie inne wyzwanie w tym czasie). We wrześniu jest ciepło, nie ma śniegu, więc wszędzie można wjechać (a niestety w maju nie, przez co nie uda się zrealizować w całości tegorocznego planu). I nie ma tłumów ludzi. Niektórzy mówią, że jest też taniej, ale tego akurat jakoś za bardzo nie obserwujemy. A jakie Wy macie spostrzeżenia?

Jaką trasę po Norwegii wybrać jadąc na dwa tygodnie?

Jaką się chce, zależy co chcecie zobaczyć. Nawet na daleką północ da się dojechać, choć to trochę bez sensu, bo daleko i głównie będziecie siedzieć w aucie. Ale się da.

My od początku założyliśmy, że interesują nas głównie dwa tematy:

  • przejechanie pięknych znanych (Droga Trolli, Droga Atlantycka), ale i nieznanych dróg;
  • widoki, przyroda, po prostu cieszenie się fiordami.

Udało się to całkiem zgrabnie połączyć i wyszedł nam kompleksowy, różnorodny trip. Było sporo zwiedzania, bardzo dużo fantastycznej jazdy z absolutnie oszałamiającymi widokami. Ale przy tym nie było jakoś wybitnie męcząco, były spokojne dni. W końcu pojechaliśmy na urlop, a nie na wycieczkę „10 stolic w 7 dni”.

Zatem przechodzimy do meritum. Jeśli nie macie tyle czasu albo zacięcia, żeby samemu każde miejsce sprawdzać i planować, możecie śmiało skorzystać z naszej trasy. A jednocześnie zostawiamy tutaj ją na pamiątkę dla siebie. Niby mamy to spisane i wydrukowane (co polecamy zrobić, bardzo sprawdził się w trasie PDF z punktami, co po kolei zwiedzić czy ważnymi informacjami o godzinach otwarcia czy wskazówkach drogowych i wklejonymi mapkami).

Nasza trasa po Norwegii na 2 tygodnie

Poniżej macie mapę poglądową całej trasy. Opiszemy ją dzień po dniu. Będą miejsca na nocleg, trasy tranzytowe pomiędzy noclegami i wycieczki fakultatywne. Jak w biurze podróży 😉 .


Plan podróży

DZIEŃ 1 – prom Polska-Szwecja

Ponieważ do Norwegii musimy się jakoś dostać, to dzień pierwszy jest dniem tranzytowym. A w sumie nocą tranzytową ponieważ wybieramy nocny prom Gdynia-Karlskrona. Wszystkie informacje na temat przepraw promowych do Norwegii spisaliśmy TUTAJ.

DZIEŃ 2 – muzeum IKEA, nocleg pod Lillehammer

Jest to kolejny dzień tranzytowy, już po stronie skandynawskiej. Po zejściu z promu w Karlskronie jedziemy na przystanek w Szwecji do muzeum IKEA. Wiecie że jest coś takiego? TUTAJ pisaliśmy już o nim dokładnie (IKEA Museum, Ikeagatan 5, 343 36 Älmhult, Szwecja).

Dojeżdżamy w okolice Lillehammer i nocujemy w cudownym miejscu. I pokarało nas za małe lenistwo 😉 . Więcej TUTAJ.

DZIEŃ 3 – skocznia w Lillehammer, Droga Atlantycka

Rano wyruszamy dalej. Oglądamy po drodze skocznię w Lillehammer i spóźniamy się na zawody w skokach. Ruszamy ku przygodzie, do najbardziej oddalonego punktu naszej trasy. Ustawiamy nawigację tak, żeby park narodowy Rondane minąć z północno-wschodniej strony (podobno są tu lepsze widoki z drogi) i wczesnym popołudniem docieramy do Lyngstad.

Jesteśmy. Atlantic Ocean Road! Droga budząca skrajne opinie. Jedni mówią że szkoda czasu żeby jechać taki kawał dla 9 kilometrów asfaltu, inni (jak my) spędzają tu całe godziny, a nawet nocują. Sami zdecydujcie. Zdjęcia i opis TUTAJ. Nasza gospodyni wręcz każe nam się zbierać i koniecznie jechać tego dnia na drogę na zachód słońca. Miała kobieta rację!

A w nocy mamy ZORZĘ. We wrześniu i wcale nie na dalekiej północy. Magia. Piotrek dziwi się, że nie rozkładam całego fotomajdanu, ale jestem tak padnięta, że myślę sobie, jak Scarlett, że przecież nie ucieknie, zrobię to jutro. Siedzę nad fiordem z kieliszkiem wina i patrzę. Z tego powodu mamy tylko zdjęcia zrobione przez Piotrka, bez statywu i telefonem. Ale wyszły super!

DZIEŃ 4 – Droga Atlantycka, kościół w Kvernes

Rano widzimy cudowne mgły nad „naszym” pierwszym fiordem. Myślimy sobie dobra, to jedziemy na drogę. Pewnie będzie pięknie. Ale tam mgieł ani trochę. Za to droga super i niespodzianka wyjazdu. Paliwo po 20 NOK! Tankujemy do pełna bez zastanowienia.

Wracamy do apartamentu, robimy obiad (norweski łosoś z piekarnikna, mniam) i oglądamy kwalifikacje i wyścig F1 o GP Holandii. Z odtworzenia (bo jest poniedziałek przecież), a że od dawna zabieramy na wyjazdy własną telewizję (dzięki Ci mała kosteczko Apple i kablu HDMI 😉 , to nie ma z tym problemu). Nie, to nie jest reklama. Nie, nie spędzamy wyjazdów przed telewizorem, oglądamy tylko wybrane rzeczy. A czasem (jak nie ma wyścigu F1 😉 potrafimy TV w ogóle nie włączyć.

Po południu jedziemy znowu na Atlantic Ocean Road. I dalej, do kościoła z 1300 roku w Kvernes. Blisko jest, jakieś pół godziny. Asfalt nawet, ale droga coś za bardzo wąska. I nagle znak: dalej zakaz wjazdu z przyczepami i nachylenie jak jasny piorun. Chwila wahania, ale jedziemy. No powiem Wam, wesoło było. Szuter + sportowe zawieszenie + niskoprofilowe opony + nachylenie 22% to nie jest połączenie idealne.

via GIPHY

Google, jak często, ma swoje zdanie. W drodze powrotnej uparliśmy się przy swoim i jechaliśmy wzdłuż fiordu po asfalcie, ale cóż, 2 minuty dłużej 😉 . Zapamiętamy na zawsze!

Wieczorem poluję na zorzę, ale nic z tego. Cóż, zawsze można pocieszyć się winem!

DZIEŃ 5 – Molde, Droga Trolli, nocleg pod Sjøholt

Dzień tranzytowy. Ale planujemy trasę tak, żeby było ciekawie. Na początek akcent piłkarski i oglądanie stadionu nad brzegiem fiordu. Witamy w Molde. Najlepiej wygląda z góry, prawda? I ciekawostka, piłkarze w ramach odnowy wskakują tam do fiordu. Mają taki mały przesmyczek między kamieniami, gdzie idą sobie prosto z szatni. Woda zimna, więc trochę pisków było. Ale zdecydowanie przebili ich piłkarze z naszego rodzimego podwórka. Mecz Unia Tarnów-KSZO Ostrowiec. Po meczu chyba jakaś awaria i nie było ciepłej wody w szatni. A zimno już było, listopad. Ten rozdzierający krzyk słyszeli mieszkańcy na drugim końcu miasta 😉 .

Jedziemy zatem na podobno najlepszą drogę widokową w Norwegii. Przed nami, proszę Państwa, Droga Trolli. I błąd hamulca na szczycie, który czerwonym kolorem alarmuje, że w sumie to lipa. Lekko zdziwieni (bo tydzień przed wyjazdem hamulce były robione) sprawdzamy je, bo zawrócić już nie ma jak. Jedzie normalnie, hamuje normalnie. Dojechaliśmy na dół bez problemów, okazało się że to tylko komputer oszalał i po wykasowaniu błędu dał nam spokój.

WAŻNA RZECZ

My jesteśmy pewni swojego samochodu. Nie znam drugiego takiego człowieka jak Piotrek, który byłby większym samochodowym hipochondrykiem. Wszystko, każde stuknięcie, każdy szum jest sprawdzany i naprawiany na bierząco, serwis olejowy robiony dużo częściej niż producent zaleca. Auto jest w stanie technicznym bez zarzutu a przed długą trasą zawsze Mates (nasz mechanik) dokładnie je sprawdza. Wie ile jeździmy, wie jak jeździmy, więc wie jak auto przygotować.

To naprawdę jest ważne, żeby samochód sprawdzić przed wyjazdem. Koszty naprawy w Norwegii mogą zaboleć.

Do naszego kolejnego miejsca noclegowego dojeżdżamy akurat o zachodzie słońca. Wyobraźcie sobie stary drewniany dom, pięknie wyremontowany. Lekko krzywe podłogi, białe ściany, stylowe meble. A do tego promienie zachodzącego słońca przedzierające się przez szyby. Przez pół godziny chodziłam od pokoju do pokoju z otwartą buzią nie mogąc wyjść z zachwytu.

Aż szkoda było wnosić nasze tobołki i zaburzać tą harmonię, True story! Dodajcie wielki taras i zadbany ogród w widokiem fiord. To ten nocleg wspominamy najbardziej. Byliśmy tam 4 noce i było cudownie.

DZIEŃ 6 – Droga Orłów, rejs po Geirangerfjiord, Dalsnibba

Jeden z najbardziej intensywnych dni w ciagu naszego całego wyjazdu, napakowany do granic, ale inaczej logistycznie byłoby bez sensu. Ruszamy zatem o 7 rano! Do Geiranger Drodzy Państwo! Na rejs! Drogą Orłów między innymi. I promem.

  • rejs widokowy po Geirangerfiord mamy o 10 rano (kupiliśmy wcześniej przez internet bilety), zatem jedziemy prosto tam bez zatrzymywania się na punktach widokowych, bo mamy ze 2 godziny drogi. Zrobimy to innym razem, bo tą drogę (od noclegu pod Sjøholt do Geiranger) pokonamy 3 razy. A wstawać o 5 rano średnio nam się chce. Przed rejsem kupujemy najdroższe słodkie bułki w naszym życiu. O cenach w Norwegii piszemy więcej TUTAJ,
  • jedziemy na Dalsnibba,
  • zatrzymujemy się przy Flydalsjuvet,
  • oglądamy widok z Drogi Orłów.

Wracamy późnym popołudniem i mamy jeszcze czas na zabawę w ogrodzie. Gotowe obiady zabrane z Polski ratują nasze brzuchy.

Przydatne informacje o tej wycieczce zamieściliśmy w obszernej relacji TUTAJ.

DZIEŃ 7 – dzień lenistwa w wynajętym domu pod Sjøholt

Po męczącym poprzednim dniu zostajemy na leniuchowanie. Pogoda dopisuje, jest ciepło i świeci słoneczko. Piotrek śpi na tarasie, gramy w planszówki, budujemy tory, robimy na obiad pieczonego łososia. I ciągle patrzymy na fiord (na którym dostrzegamy charakterystyczne kształty hodowli łososia). A wieczorem słońce i góry fundują niesamowite widowisko. WOW! Oglądamy też mecz reprezentacji w siatkówkę na Mistrzostwach Świata. Wygrali go!

DZIEŃ 8 – Ålesund

Nosi nas już po tym lenistwie i na szybko decydujemy, że jedziemy do Ålesund. Młody zabrał z domu fokę-maskotkę kupioną na Helu i chce ją przedstawić innym fokom. Tak więc foka jedzie do fok i wraca do domu z norweskim foczątkiem. Takie tam, rodzice zrozumieją… Jeszcze kiedyś przy kolejnej okazji dodamy tatę fokę i będzie kompletna rodzinka, taka międzynarodowa. A te foki to są w jednym z największych w Europie oceanariów ze słoną wodą. W Ålesund właśnie.

Zaczynamy jednak od tunelowej serpentyny, takiej idealnej do jazdy bardziej bokiem (Roksana mówi: “Piotrek! Nie za szybko?”; Młody mówi: “Kaku! (To znaczy Tato!) ale fajnie!“) i jedziemy na przeuroczą wyspę Gødoya. Potem wracamy na ląd i odwiedzamy Atlanterhavsparken (oceanarium), jedziemy na punkt widokowy Aksla i kończymy dzień w uroczym skansenie z dachami porośniętymi trawą. Szczegóły tego dnia opisaliśmy w TYM TEKŚCIE, zapraszamy.

DZIEŃ 9 – Geiranger, lodowiec Briksdalsbreen, kościół klepkowy w Borgund, tunel Lærdal

Musimy opuścić nasz piękny dom i jechać dalej. Na szczęście kolejny nocleg też zapowiada się całkiem, całkiem. Czeka nas długa droga. Niby tylko 400 km, ale to w norweskich warunkach 8 godzin czystej jazdy.

Ponieważ wracamy drogą przez Geiranger, zatrzymujemy się jeszcze na chwilę w samym miasteczku, żeby przejść się krótkim szlakiem przy wodospadzie obok pola namiotowego. Spacer odbyty, oczy nacieszone i jedziemy dalej!

Najdłuższym przystaniem jest szlak do lodowca Briksdalsbreen, idealny na rodzinne rozprostowanie kości w trakcie drogi. Inna sprawa, że to było jedyna opcja na odwiedzenie go, bo dojazd od któregoś z noclegów był logistycznie bez sensu. Za daleko. Jak ten szlak wygląda opisaliśmy TUTAJ.

Dalej jechaliśmy wiele kilometrów i dobrych kilka godzin, żeby zatrzymać się przy pięknym kościele klepkowym z około 1180 roku w Borgund. Warto było nieco zboczyć z drogi, nawet jeśli nie dało się wejść do środka, bo byliśmy już późno i wszystko było zamknięte. Jest to jedyny klepkowy kościół Norwegii, który dotrwał do naszych czasów w nienaruszonym stanie. Po prostu piękny! Kościoły klepkowe (stavkirke) to dobro narodowe Norwegii i po prostu trzeba je uwzględnić na swojej trasie. A wiecie, że jeden taki mamy też w Polsce? Trafił do nas właśnie z Norwegii. Ręka do góry, kto kojarzy świątynię Wang w Karpaczu.

Na koniec jeszcze zostawiliśmy to, na co nasze dziecko czekało cały dzień. Przejazd najdłuższym tunelem drogowym w Europie. Tunel Lærdal. Ma ponad 24 kilometry długości, a żeby kierowcy nie przysypiali to jest w nim kilka szerszych miejsc, które mają ciekawe oświetlenie. Generalnie w tunelach nie wolno się zatrzymywać, ale tutaj zrobiono specjalne zatoczki więc można na chwilę wysiąść i cyknąć jakieś zdjęcie. Ciekawie to wygląda, ale kilka dni później zobaczyliśmy coś jeszcze lepszego w tunelu. Czytajcie dalej!

Na miejsce noclegu w Aurland dotarliśmy jak już było ciemno, o 21. Wyjechaliśmy o 9 rano, więc 12 godzin w drodze swoje zrobiło. Za to przywitał nas przepływający pod nosem ogromny wycieczkowiec. Ciekawy widok, choć znany nam już z poprzedniego noclegu. Ale najlepsze dopiero przed nami, rano, jak wyjdzie słońce.

DZIEŃ 10 – platforma widokowa Stegastein, Flåm

Leniwie budzimy się i jemy śniadanie w apartamencie z takim widokiem, że dech zapiera. Spędzamy kilka godzin na odpoczynku i regeneracji podziwiając to, co mamy za oknem/z tarasu/z ogrodu. W końcu po to szukamy właśnie fantastycznych noclegów, żeby mieć taką możliwość. Na Was też zrobił ogromne wrażenie jak pokazywaliśmy go na instastory.

Jest niedziela, więc dzień wyścigowy Formuły 1. Oglądamy GP Włoch do obiadu, a wczesnym wieczorem jedziemy rozejrzeć się po okolicy. Jak miło jest dla odmiany zaplanowane atrakcje mieć pod nosem i nie musieć jechać 2 godziny w jedną stronę. Mamy blisko do tego stopnia, że z naszego tarasu widzimy zarówno wspaniałą platformę widokową, jak i bardzo znane miasteczko.

Platforma widokowa Stegastein

To jeden z najbardziej znanych punktów widokowych w Norwegii. Drewniana platforma jest wysunięta 30 metrów od skał i daje zapierający dech widok na Aurlandsfjord. Na końcu jest szklana szyba, przez co można mieć wrażenie, że zaraz spadniemy w przepaść. Znajduje się przy trasie na Drogę Śnieżną, którą wiele osób poleca. My tym razem odpuściliśmy, bo jechaliśmy gdzie indziej.

W dole wypatrzyliśmy malutki punkcik naszego domu nad samym fiordem. Droga od strony Aurland pnie się ostro pod górę, jest wąsko, kręto i miejscami niebezpiecznie. Na górze jest malutki bezpłatny parking, w sezonie może być problem z zostawieniem auta. Natomiast ludzie zatrzymują się tam raczej na krótko, więc pewnie wystarczy chwilę poczekać.

Flåm

Jedziemy na chwilę do Flåm, mamy tak blisko, że chcemy poczuć klimat miasteczka o którym wszyscy tyle mówią. Niestety jest niedziela wieczór, więc nie dajemy rady kupić piwa z ich lokalnego browaru Ægir, dokładniejsze zwiedzanie Flåm też musi poczekać do kolejnego dnia. Jedziemy jeszcze zobaczyć wodospad Brekkefossen we Flåm, do którego podobno warto iść. Ale wydaje się jakiś taki mały, a podejścia szlakiem jednak jest kawałek. Odpuszczamy.

DZIEŃ 11 – Undredal, Flåm

Do tej pory podczas podróży mieliśmy przepiękną pogodę. Ale co dobre kiedyś się kończy. Zaczyna padać. Dzięki temu odkryjemy Norwegię w zupełnie innej odsłonie. I nie powiemy jednoznacznie, która podoba nam się bardziej.

Od rana obieramy kierunek Undredal. To malutka miejscowość znana z produkcji serów z koziego mleka. Kupujemy jeden na spróbowanie z ciekawości, bo jednak jest bardzo drogi. Robimy zdjęcie przy pomniku kozy i oglądamy najmniejszy w Norwegii kościół klepkowy. Mamy bardzo blisko z noclegu, więc przed południem jesteśmy znowu we Flåm.

Tym razem we Flåm wszystko jest otwarte, więc zwiedzamy. Bardzo ciekawe okazuje się darmowe muzeum kolei, gdzie można zobaczyć jak budowano najbardziej znaną linię kolejową w Norwegii. Udaje nam się też kupić wspomniane wcześniej lokalne piwo. Na wycieczkę Flåmsbana się nie decydujemy. Dochodzimy do wniosku, że widoki nie będą lepsze niż te z samochodu, a cena jest bardzo wysoka.

Popołudnie spędzamy spokojnie, z książką i zabawą w apartamencie. Nie możemy się napatrzeć na widoki za oknem!

DZIEŃ 12 – wodospady: Tvindefossen, Vøringfossen, Latefossen i kościół klepkowy w Roldal

Dzień tranzytowy. Leje tak, jakby ktoś odkręcił kran. W prognozach wszędzie jest „heavy rain”. Patrzymy z naszego tarasu na fiord i oczom nie wierzymy. Jeszcze wczoraj nie było tam prawie żadnego wodospadu. A dziś naliczyliśmy ich kilkanaście. Krajobraz zmienił się tak bardzo, że aż nie możemy uwierzyć. Do tego stopnia, że nasz gospodarz podczas wymeldowania podaje nam adres strony www, na której mamy sprawdzać, czy drogi są przejezdne. Zastanawiamy się, czy nie zmienić jednak trasy (mamy zaplanowane zdecydowanie nie główne drogi), ale i i tak decyzję musimy podjąć dopiero za jakieś 4 godziny, tak w połowie drogi. Jak podejmiemy złą i droga w pewnym momencie okaże się zamknięta, to nadrobimy wiele godzin, bo trzeba będzie wrócić.

Ruszamy w drogę, mamy jakieś 8 godzin samej jazdy plus 3 wodospady i jeden kościół. I prom of course. Uwaga! Spiler! Odpłynął nam sprzed nosa (ale my “za karę” zapiszczeliśmy mu hamulcami tak, że pewnie po dziś pamiętają – przyp. Piotrek).

Na początek zaglądamy jeszcze na ostatnie spojrzenie do Flåm. Stoi tam zacumowany ogromny wycieczkowiec, chcemy zobaczyć go z bliska. I stwierdziliśmy, że podjedziemy do tego marnego wodospadu zobaczyć jak dziś wygląda. I już wcale nie był marny. Był wielki! Teraz rozumiemy, czemu podczas rejsu po Geirangerfjord tak nas rozczarował wodospad Siedem Sióstr, który na wszystkich zdjęciach w folderach wygląda spektakularnie. Prawie go nie było wtedy przecież widać. A jak byśmy tam byli dziś, to spadałyby tam ogromne kaskady wody. Deszcz, proszę Państwa, robi wodospady na fiordach Norwegii. Ale przed nami jeszcze 3 inne tego dnia, podobno jedne z piękniejszych w Norwegii.

Tvindefossen

Pierwszy z wodospadów, jest dosłownie przy drodze. Zatrzymujemy się na parkingu obok i idziemy na krótki spacer. Miło jest zrobić przerwę w podróży w takich okolicznościach przyrody. Jest ogromny, bardzo taki, można powiedzieć, rozłożysty. I dobra wiadomość jest taka, że deszcz zaczyna ustawać.

Vøringfossen

Drugi z wodospadów tego dnia wymagał zjechania z trasy. Dodatkowa godzina jazdy i czas na miejscu. Czy warto? Oj warto. Gdybyśmy mieli wybrać tylko jeden wodospad w Norwegii (z tych, które widzieliśmy oczywiście) to byłby to właśnie ten! Można dojechać samochodem na samą górę, na parking górnej platformy widokowej przy hotelu Fossil. W 2022 roku większość nowej platformy była już gotowa i cała ta infrastruktura zrobiła na nas niesamowite wrażenie. Kładki, schody, oglądanie doliny i wodospadu z różnych punktów.

A krajobrazy jak z baśni, takie zupełnie nierealne. Jeden z NAJPIĘKNIEJSZYCH widoków w Norwegii, jakie widzieliśmy. Na miejscu zarezerwujcie sobie przynajmniej godzinę, a jeśli możecie to nawet dwie. Warto tam po prostu usiąść i patrzeć!

Latefossen

Trzeci i ostatni wodospad tego dnia. Też przy samej drodze, także nie zabierał zbyt dużo czasu. Warto zatrzymać się na chwilę, żeby go zobaczyć i przy okazji rozprostować nogi. I tutaj nadszedł czas decyzji, jaką drogą jechać. Ponieważ pogoda znacznie się poprawiła, przestało padać, zdecydowaliśmy się nie zmieniać planów. Pojechaliśmy drogą bardziej widokową zamiast tą przez tunele.

Kolejnym punktem był kościół klepkowy w Roldal. Niestety nie udało się nam go zwiedzić wewnątrz, nie był też tak zachwycający jak ten w Borgund. Ponieważ wymagał zjechania kawałek (nieduży, jakieś 15 minut) z trasy, teraz pewnie byśmy odpuścili. Za to droga, którą jechaliśmy dalej była jedną z najciekawszych na tym wyjeździe. I najtrudniejszych. Odcinek drogi Fv632 pomiędzy Suldalsosen a Jøsenfjorden zapamiętamy na długo. Musieliśmy w pewnym momencie podjechać stromo pod górę, ta droga naprawdę nie wybaczyłaby błędów. Było bardzo ciasno i wąsko (i szybko – przyp. Piotrek). Ale było pusto, więc jechało się całkiem fajnie!

A co z tym promem?

Jak podjeżdżaliśmy już do fiordu na przeprawę, to zobaczyliśmy tylko jak właśnie odbija od brzegu. Było już późno, byliśmy absolutnie padnięci i kolejne pół godziny stania i czekania to nie była wymarzona opcja. Na szczęście, następny prom w ogóle był. Nie było wyjścia, musieliśmy czekać. A jeszcze kawał drogi był przed nami.

Ciekawostka tunelowa

Pisaliśmy przy fragmencie o tunelu Lærdal, że w dalszej drodze spotkaliśmy coś jeszcze lepszego w tunelu niż podświetlone postoje. Mianowicie było to… rondo w tunelu. Też podświetlone. A ponieważ źle na nim skręciliśmy, przejechaliśmy nim sobie dwa razy. A zaraz po wyjeździe ze środka góry był most, który znikał w drugiej górze. Zero takiej normalnej drogi, tylko góra-most-góra. Ciekawe doświadczenie.

DZIEŃ 13 – Stavanger, Jørpelandsholmen

Poprzedniego dnia dojechaliśmy do Jørpeland późno w nocy (dlatego bardzo sobie cenimy self-check-in, nie robi się nikomu problemu), więc nie szalejemy. Poza tym mam imieniny, zatem należy się coś specjalnego, idziemy na kawę do kawiarni w Stavanger (pamiętajcie o cenach w Norwegii 😉 ).

Do Stavanger jedzie się teraz nowo otwartym, najdłuższym i najgłębszym na świecie podwodnym tunelem Ryfylke. I płatnym, miejcie to na uwadze. Trochę kręcimy się po Stavanger, oglądamy stare miasto i port. Jest tam ciekawa alejka z odciskami stóp znanych osób, np. Dalajlamy XIV. A zachód słońca oglądamy już u siebie w Jørpeland, na wyspie Jørpelandsholmen, w towarzystwie owiec.

DZIEŃ 14 – Preikestolen

Znowu rano trochę pada. Zastanawiamy się co robić, bo w planach mamy trekking na Preikestolen. Koło 10 decydujemy się jechać, wygląda na to że się przejaśnia i będzie OK. Cóż… „this is Norway” znowu nas dopada razem z oberwaniem chmury tuż po zrobieniu zdjęć na szczycie Pulpit Rock. Schodzimy razem z deszczem i dzieckiem. Hej przygodo! Jak wygląda szlak na Preikestolen i czemu naszym zdaniem inaczej niż wszyscy piszą możecie przeczytać TUTAJ.

PS Piotrek za punkt honoru wziął sobie, żeby tam wrócić i zrobić mi porządne zdjęcie, bo na ten moment mam takie trochę niedoskonałe 😉 .

DZIEŃ 15 – prom Norwegia-Dania

Dzień powrotu ze Skandynawii. Jedziemy do Kristiansand na prom do Hirtshals (czemu nie płynęliśmy ze Stavanager pisaliśmy TUTAJ w materiale o tym jaki prom wybrać). Ostatnie spojrzenie na Norwegię i obietnica, że jeszcze wrócimy! Noc spędzamy w średnim hotelu przy terminalu promowym, ale śniadanie chociaż mają super! (i można było sobie rzeczy podawać przez okno pokoju, trochę mogło to wyglądać podejrzenie – przyp. Piotrek).

DZIEŃ 16 – Hamburg

Transfer do Niemiec, jedziemy do Hamburga. Wita nas tam ulewa, jakiej nawet na Preikestolen nie było. Obce zagraniczne miasto z dużym ruchem i kompletny brak widoczności. Idealne wprost połączenie. Ale po co nam ten Hamburg? Po mecz 😉 . Idziemy na stadion Hamburgera SV i długo nie zapomnimy tej atmosfery. I bułki ze śledziem zamiast kiełbasy z grilla. Deszcz na szczęście odpuścił 😉 .

DZIEŃ 17 – powrót do Polski

Wracamy już do Polski. Mieliśmy iść na spacer po pięknie odnowionej portowej dzielnicy Hamburga, w której nocowaliśmy, ale znowu lało. Przyjemności z tego nie byłoby żadnej, a jechać w mokrych ciuchach to jeszcze gorzej. A że i tak kawał drogi przed nami, to ruszamy do Łodzi.

Szesnaście dni minęło nam jak jedna chwila. Fantastycznie było napisać ten tekst, bo te wspomnienia są bardzo żywe. Oprócz tego, że wiemy, że opis naszej trasy może być inspiracją dla Was, to dla nas jest pamiętnikiem z podróży. Na pewno wiele razy jeszcze przeczytamy ten tekst.

Jeśli macie ochotę, możecie nas wesprzeć stawiając nam wirtualną kawę. Tym sposobem wspieracie tworzenie kolejnych przydatnych treści.

Postaw mi kawę na buycoffee.to
5 komentarzy Dodaj swój
  1. Witajcie super relacja mam prosbe o namiar na domek bialy ze skrzypionca podloga I z widokiem fiord
    Pozdrawiam Piotr

  2. Piękny przewodnik! I myślę, że bardzo się przyda, bo planujemy pierwszą podróż do Norwegii.
    Czy możliwe byłoby uzyskanie chociaż orientacyjnej informacji o kosztach takiej podróży?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.