Tylny napęd, sztywne zawieszenie i zaśnieżone Bieszczady. Przepis na sporo dobrej zabawy

Jechać zimą w góry samochodem to nic niezwykłego. Ale dobrze się do tego przygotować, to już inna sprawa. Szczególnie, gdy tego śniegu jest naprawdę dużo. No i gdy masz niskie auto. Niższe niż większość poruszających się po drogach. 

Kozy. W sensie samochody, które mają bardzo dużo przestrzeni między kołem a nadkolem i dodatkowo stoją wysoko. Określenie z lekkim przymrużeniem oka i dystansem. Nie chodzi mi tu o popularne crossovery, SUV-y, SAV-y, czy terenówki. Dlatego zawsze się uśmiecham, gdy pada temat „ale ja też mam niskie auto”, po czym okazuje się, że to seryjna osobówka z normalnym prześwitem. I jest lekka konsternacja. 

Może nie skusiłbym się na typowy stance, ale lubię jak samochód siedzi nisko i ma dość sztywne zawieszenie. Mam też świadomość ograniczeń takiego zawieszenia. Wiem, że nie wjedzie wszędzie. Coś za coś.

Czasem bywa to jednak problematyczne

Szczególnie, gdy pomyślimy o felgach i niskim profilu opony. Niestety zima rządzi się swoimi prawami i jedną z felg trochę przytarłem. Cóż, zdarza się. No dobrze, więc skoro w mieście wyzwaniem może się okazać wysoki krawężnik, to co dopiero bieszczadzkie drogi? 

Cóż… 

Już kiedyś wspominałem, że sztywność zawieszenia, choć czasem bywa mniej komfortowo, jest generalnie świetna. Może mniej świetnie wygląda jak się jedzie za kimś takim po wielkich dziurach, szczególnie, gdy wóz porusza się na oponach o profilu 225/40 na czterech osiemnastkach (albo większych z naleśnikami zamiast opon 🙂 ), ale… jest pewnie. Na ten moment taki zestawi rozmiaru felg i wymiarów opon jest w moim odczuciu optymalny.

I niech mi nikt nie opowiada, że tylny napęd to się nadaje… na tor. Tak, ostatnio usłyszałem taką opinię. Otóż świetnie się nadaje do jazdy po górach. W sumie to wszędzie tam, gdzie jest dużo zakrętów.

Przygody. Były i owszem

Zakopać się można wszędzie

Jadąc w stronę Bieszczad, jakoś za Kielcami, Google Maps uznało, że zapewni nam rozrywkę. Zaczęło mocno sypać i zawiewać, a my hyc w lewo z w miarę głównej drogi, by po kilku zakrętach przejechanych lekkim ślizgiem (Mates, czekam na te koszulki „Jazda Bardziej Bokiem”!) wbić się w gigantyczny śnieg. Koniec świata. Biały puch nawiało prawdopodobnie z pola. Widoczność średnia, ale bez problemów udało się wycofać i wrócić docelowo na główną trasę. No dobra, prawie główną 😉 

„Jak coś to Was wciągniemy”

Na dzień lub dwa przed wyjazdem pytaliśmy też przesympatycznych właścicieli Bieszczadzkiej Stodoły czy my tam w ogóle podjedziemy niskozawieszoną Beemką. 

Tak, a jak nie to Was wciągniemy. Jesteśmy przyzwyczajeni”. Nie brzmiało to dobrze, szczególnie, gdy na trasie złapała nas śnieżyca. Skręcając z drogi na Ustrzyki Dolne i widząc z auta cel naszej podróży nawet Roxi powiedziała „No dobra, będzie ciężko”. Łypnięcie, śniegu dużo. „Jedyneczka” i jazda. Śnieg nie był bardzo głęboki, ale nachylenie na ostatniej prostej mogło budzić niepokój. Udało się jednak bez większych problemów podjechać. Choć końcowe “Uff…” Roxi będzie mnie bawić jeszcze długo…

Niby nic, ale chwilę po nas dużo nowsza i trochę wyżej zawieszona „czwórka” nie zdołała pokonać tej drogi. Po tym jak została już wciągnięta na górę pan dłuższą chwilę spoglądał na nasze leciwe E91. Cóż… Umiejętności to raz, ale dwa to jednak opony… Ale o nich za chwilę. 

Lodowe koleiny

Ciekawym doświadczeniem była też droga na zaporę w Myczkowcach. Zrobiło się cieplej, zatem auta wyjeździły lodową koleinę. Purpurowa dzielnie się wbijała w lód, gdy trzeba było podzielić się miejscem na drodze z autem nadjeżdżającym z przeciwka. 

I tu znów popis dała nawigacja. Tuż przed zaporą kazała podjechać od drugiej strony, gdzie czekało oczywiście wzniesienie. Pani przy kramiku i pan w SUVie byli chyba przekonani, że polegniemy, a tu podjazd na luziku i ładne parkowanie przy zaporze 😉 

Dziwne spojrzenia

Szczerze mówiąc to chyba było najzabawniejsze. A najbardziej było widoczne w drodze do Mucznego. Dzień wcześniej spytałem tamtejsze nadleśnictwo jak wygląda droga, co w zimowych warunkach i Wam polecam. W odpowiedzi padło „biało i szeroko”. 

Szczerze? Zabrzmiało jak dobra zabawa. I tak było. My wjeżdżaliśmy bez problemów, a z naprzeciwka ludzie zjeżdżający z łańcuchami… Hmm… Tak czy inaczej, było trochę odcinków, gdzie widoczność pozwalała na delikatne pójście bokiem. Gdy zajeżdżaliśmy umorusaną Purpurową na parking przed trasą na szlak państwo z Audi A4 quattro dziwnie kręcili głową. Zatem się przywitałem pełen uśmiechu. Odniosłem wrażenie, że wielu by chciało, by ten drugi, co jedzie czymś innym, utknął. Żeby musiał pomachać łopatą… Albo iść po pomoc. Dziwne to podejście. 

Choć… pozdrawiam Pana Leśnika, któremu w drodze na Muczne mrugnąłem, że jedzie bez świateł, a on z pełnym uśmiechem pokazał „okejki”. Bo samochód to nie tylko rzecz do przemieszczania się, ale i coś, co może dać mnóstwo frajdy. 

Łańcuchy, opony i inne… 

No dobrze, ale pewnie myślicie, że jesteśmy skrajnie nieodpowiedzialni, bo przecież takie warunki to w aucie trzeba mieć łańcuchy. I owszem, mieliśmy. Choć powiem szczerze, że zamontowanie ich przy małym prześwicie między tylną oponą a nadkolem jest bardzo trudne. Lecz możliwe. Warto sobie wcześniej przetestować mechanizmy zapięcia itp. 

Druga sprawa, a może w sumie pierwsza, to opony zimowe. Powiem tak, skoro od dawna zimy były przeciętne, to uznałem, że felgi 16-calowe można sprzedać. Zostaliśmy z jednym kompletem 18’’ MAM Leichtmetallräder (które wyglądają jak od BMW M4, już parę osób o to pytało) i po prostu dokupiliśmy nowe opony. Wcześniej korzystaliśmy przy naszym BMW z Nokianów, teraz wybór padł na Michelin Pilot Alpin 5. Dlaczego? Przede wszystkim bardzo mnie przekonały letnie gumy od tej marki, Pilot Sport 4. Zimówki świetnie się wgryzają w śnieg, ale i doskonale radzą sobie na nawierzchni pokrytej lodem, czy w trakcie deszczu przy temperaturach ujemnych. Oczywiście, czasem pupcią zarzuci, ale taki to urok RWD. 

Co jeszcze?

Przydać się może także saperka. Kupiliśmy składaną i jeździ sobie w samochodzie. W sumie nigdy nie wiesz, kiedy może się przydać. Może nigdy, a może jutro? To samo z linką holowniczą. Nie trudno sobie wyobrazić sytuację, w której idziemy na szlak, w tym czasie rozpętała się śnieżyca i mamy problem po powrocie z wyjazdem z parkingu. OK, trzeba też czasem się zastanowić i nie pchać się w ramach zasady „ja nie dam rady?”. Na parkingu pod Górą Sobień za pierwszym razem nie było jak zostawić auta, za drugim można było wjechać głębiej, ale my zdecydowaliśmy się pozostawić auto bliżej drogi, choć oczywiście zaparkowane tak, by nie przeszkadzało innym użytkownikom. 

Tu taki prosty TIP. Jeżeli wiem, że z wyjazdem może być różnie, ustawiam się tak, by tylne koła (napęd na tył) mogły wyciągnąć resztę samochodu. Innymi słowy, by najłatwiej i najszybciej złapały przyczepność. Na wspomnianym parkingu roiło się od pozrywanych opasek na opony. Ewidentnie ktoś miał wcześniej problem i szkoda, że nie posprzątał… 

Co jeszcze z takiego trochę mniej typowego wyposażenia? Kliny pod koła jeżdżą z nami jeszcze od wyjazdu na #KopaninaOnTour, ale póki co nie były potrzebne. Kable do poratowania siebie lub kogoś prądem też warto mieć. Nas jeszcze nikt nie musiał na wyjazdach tak wspomagać, ale my i owszem. 

O ogólnym stanie technicznym auta nie wspominam.

Warto pamiętać

Choć w autach jest coraz więcej rozwiązań technologicznych to jednak nie zastąpią one myślenia. Szczególnie w górach łatwo spalić sprzęgło. Choćby w sytuacji naszego podjazdu pod Bieszczadzką Stodołę, gdybym miał wbite, lub się nim ciągle asekurował to raz, że bym pewnie nie wjechał, a dwa, że sprzęgło trzeba by pewnie robić… 

Inna kwestia to stabilizacja toru jazdy. Oczywiście ESP, czy jak to u nas w BMW – DSC (Dynamic Stability Control), ma nam pomagać, ale trzeba pamiętać, że system ma przyhamowywać odpowiednio koła, co pomaga zniwelować nad- lub podsterowność pojazdu. W głębokim śniegu ważniejsze dla nas będzie od idealnego utrzymania toru jazdy zachowanie rozpędu auta 😉 Dlatego warto wyłączyć. Na torze też polecam jazdę bez tego systemu 🙂 

Ale są i takie proste sprawy jak zachowanie odległości. Nie rozumiem jak można siedzieć „na ogonie” ciężarówce na podjazdach, gdy chwilę temu mijałeś inne tiry, które poległy na wspinaczce. Zostaw miejsce, niech wjedzie. A jak nie to Ty zachowujesz możliwości manewru. To samo z dohamowywaniem przed tirem. Pamiętaj, że może być załadowany i nie wyhamuje tak łatwo przed Twoim tylnym zderzakiem, gdy wykonasz gwałtowny nacisk hamulca bez uzasadnionej przyczyny… 

A jak jesteśmy przy hamowaniu to tak teraz, jak i w tekście o Grossglockner, wspomnę o hamowaniu silnikiem. To naprawdę pomaga i ułatwia życie oraz żywotność podzespołów naszego samochodu, a co za tym idzie, wpływa na bezpieczeństwo, gdy faktycznie potrzebne będzie ostrzejsze hamowanie… 

Szerokiej drogi. 

PS Wielką Pętlą Bieszczadzką też pojeździliśmy, ale to chyba oczywiste 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.