Norwegia, kraj niesamowitych dróg. Będzie o nich jeszcze sporo w kolejnych tekstach. Ale ta zasługuje na szczególne miejsce. Jest popularna, ale nie tak bardzo jak Droga Trolli. Jest przy tym ciekawa i różnorodna. I doceniona przez światowe kino. Drodzy Państwo, przedstawiamy dzisiejszą bohaterkę – Atlantic Ocean Road. Tak, po angielsku. Po polsku niestety na mapach Google jej nie ma 😉 . Droga Atlantycka łączy wyspę Averøy ze stałym lądem.
Podczas naszych norweskich wojaży był to najdalej wysunięty na północ punkt, do którego dotarliśmy. Dojazd tam przez sąsiednie państwo był dość nudny i baaaardzo długi (taki na zasadzie przejechać i zapomnieć), ale wart tych poświęceń. Nocleg zapewniliśmy sobie blisko, 10 minut jazdy samochodem od Drogi Atlantyckiej. Nie, nie spaliśmy na dziko pod namiotem, na dachu naszego BMW też namiot nie zagościł. A skoro wiecie, że jechaliśmy BMW, to domyślacie się że nie był to kamper. Podczas podróży we wrześniu i z dzieckiem mamy jednak pewne oczekiwania co do standardu noclegu. Ale o tym też innym razem będzie dużo więcej. Bo nie każdy jadący do Norwegii szuka tylko campingów bez łazienki.
My spaliśmy z widokiem na Kvernesfjorden w miejscowości Lyngstad.
Liczyliśmy na sztorm. Wtedy ta trasa jest absolutnie niesamowita. Trochę mrozi krew w żyłach, ale jest magicznie. No cóż, to jednak nie ta pora roku. Za to spotkało nas coś równie pięknego albo nawet lepszego. Zachód słońca, jaki rzadko się ogląda. I aurora. Zorza polarna. Tak, na początku września, wcale nie na dalekiej północy i w głuszy. Piękna, oglądana z lampką wina nad brzegiem fiordu z krzesełka przed apartamentem. Zdjęcie robione z ręki, wcale nie najnowszym iPhonem. Całego ambarasu aparatowo-statywowego nie chciało mi się tego pierwszego wieczora rozkładać, co niezmiernie zdziwiło mojego małżonka. Cóż, byłam padnięta po szwedzkich i norweskich trasach i pomyślałam, że zrobię to następnego dnia. I owszem, kolejnej nocy zorza się pojawiła, ale zanim wyszłam z aparatem to poszła spać. Zatem wniosek jest taki, żeby albo nie marudzić i wyciągać sprzęt albo wrzucić na luz i wyjść z założenia, że zawsze można wrócić (albo, że mąż zrobi i ręka mu się nie telepie – przyp. Piotrek). A w końcu zobaczyło się to na żywo, to najważniejsze.
Czy warto się wysilać żeby przejechać te raptem 8 kilometrów asfaltu? No pewnie że tak! Nie bez powodu Atlanterhavsvegen jest wpisana na listę 18 najpiękniejszych tras w Norwegii. Również nie bez powodu kręcono tam sceny pościgu w „Nie czas umierać”. Wiecie, tym filmie o Jamesie Bondzie 😉 . Spektakularne sceny wymagają odpowiedniej oprawy.
Ile czasu przeznaczyć na to miejsce? Jak to w Norwegii, zależy czy chcesz atrakcję „zaliczyć” czy pokontemplować. My wybieramy to drugie, tak jak wielu kamperowiczów, którzy ustawili się na noc na parkingach pomimo zakazów. Tak, tam wzdłuż widokowego odcinka wszędzie było „no camping”. Dopiero na jednym z dalszych parkingów postój kamperem na noc był legalny. Ale chyba nikt ich nie przeganiał, bo ci co byli wieczorem, rano również stali. A nam bliskość noclegu pozwalała jechać tam w każdym momencie, w jakim nam się zachciało.
Sama najbardziej spektakularna część Drogi Atlantyckiej to około 8 kilometrów asfaltowych mostów od wysepki do wysepki. I kilka parkingów z platformami do spacerowania. Robi to wrażenie, nie ma co się oszukiwać. I chce się zatrzymywać co chwilę. Nigdzie potem (no, może z jednym wyjątkiem jak góry przybrały odcień purpury, kto był z nami na IG ten widział na story) nie widzieliśmy tak niesamowitego zachodu słońca. Ale to od razu zaznaczyła nasza gospodyni jak odbieraliśmy klucze. Powiedziała, że KONIECZNIE musimy jechać na Atlantic Ocean Road na zachód słońca. No to pojechaliśmy.
Oglądaliśmy go z nowej platformy widokowej Eldhusøya Turistvegprosjekt. Znajduje się tuż obok najbardziej znanego mostu Storseisundbrua, tego który wygląda na niektórych zdjęciach jakby urywał się w połowie.
Przed pojechaniem na Drogę Atlantycką szukaliśmy informacji, gdzie są parkingi i gdzie się zatrzymać. Tak na prawdę trasa ma tylko 8 km i nie ma z tym problemu, bo miejsca postoju widać z daleka. A jak się przejedzie to za kawałek można zawrócić. Żeby jednak wszystko było w jednym miejscu to opiszemy, co i jak:
- jedziemy od strony miejscowości Vevang,
- pierwszy jest parking Hågå, gdzie mogą nocować kampery,
- parkingiem wartym zatrzymania jest Skipsholmen Parkering, tuż przed największym, tym łukowatym, mostem. Są tam specjalne kładki do łowienia ryb we fiordzie. Także wędka, wiaderko i na ryby! I pięknie widać most Storseisundbrua,
- Eldhusøya Turistvegprosjekt – parking i punkt przy którym trzeba zatrzymać się obowiązkowo. Największy na całej trasie, ale też z niezbędną infrastrukturą. Jest platforma spacerowa dookoła góry, która ma około kilometra i widoki z niej są cudowne. Tamten zachód słońca zostanie nam w pamięci do końca życia. Jest tam też kawiarnia i toaleta. Ścieżka jest dostosowana do wózków. Tam też można zrobić najlepsze zdjęcia mostu Storseisundbrua,
- Eldhusøya Parkering oraz Håholmen Parkering to parkingi na przeciwko siebie po dwóch stronach ulicy. Stanowią miejsce startu na mały spacer w górę na wyspie Geitøya. To dosłownie 5 minut a widoki są cudowne. Warto się przejść. Z wózkiem nie da rady,
- Zawrócić można w Karvag przy stacji benzynowej i sklepie KIWI.
PS. Jak Wam przyjdzie do głowy pojechać trochę dalej (jakieś 30 kilometrów) do Kvernes i zobaczyć tamtejszy kościół klepkowy (co serdecznie polecamy), to dla własnego spokoju jeśli Google każe Wam jechać na skróty przez las, wycofajcie się. My tego nie zrobiliśmy, ale szybko się przekonaliśmy czemu na tej drodze jest zakaz jazdy z przyczepą. Nachylenie 22% robi wrażenie! Niestety ta droga jest domyślnie wskazywana jako najkrótsza. Wy wybierzcie trasę Fv247 wzdłuż fiordu. Jest ładniejsza, lepsza jakościowo i zajmuje 2 minuty dłużej. A ile stresu mniej. My nią właśnie wracaliśmy.
Za to ta trasa przez las na zawsze zostanie jako anegdota podróżnicza w naszych wspomnieniach (chyba, że jesteście fanami rajdów, bo droga przez las to typowy odcinek specjalny, choć raczej nie polecam na sportowym zawieszeniu, niskim profilu opon, choć daliśmy radę 😉 – przyp. Piotrek). A znak w Karvag kierujący na Kvernes oczywiście zobaczyliśmy w drodze powrotnej. I nie pokazywał trasy przez las 😉 . A co interesuje sześciolatka w takich przypadkach? Po pierwsze fajnie się tak jedzie ostro w dół 😉 . A po drugie ciekawsze od starych kościołów są traktory, które belują siano i zawijają je w folię. Takie widowisko trafiło nam się na polu pod kościołem w Kvernes. I była to totalna fascynacja. A bela jednak za ciężka, żeby młody człowiek ją przesunął.
Ciekawostki o Drodze Atlantyckiej:
- powstała żeby ułatwić życie lokalnej społeczności, ale stała się olbrzymią atrakcją turystyczną
- w 2005 roku została ogłoszona w Norwegii „konstrukcją stulecia”
- w 2007 roku „The Guardian” ogłosił ją najpiękniejszą trasą samochodową na świecie
- jest często wykorzystywana do kręcenia reklam motoryzacyjnych
Czytaliśmy wiele opinii, w których ludzie wyrażali swoje rozczarowanie. No bo rzeczywiście, jeśli tylko przejedzie się te 8 km to odczucia mogą być takie sobie. Widzieliśmy w Norwegii wiele ciekawych mostów (jak choćby połączenie dwóch tuneli wykutych w górach, a pod mostem fiord). Ale jeśli pojedzie się tam o odpowiedniej porze, zatrzyma na punktach widokowych i da się ponieść, to już zupełnie inna historia.
A na koniec ciekawostka która nas z jednej strony zaintrygowała, a z drugiej niesamowicie rozbawiła. Trafiliśmy na roboty drogowe, po prostu na Drodze Atlantyckiej wymieniali asfalt. Prace odbywały się wieczorem i w nocy, żeby nie tamować ruchu. Można? Można! Ale… ruch wahadłowy był prowadzony przez samochód-pilota. Wyraźnie miał napisane follow me. A wiecie, jak taki samochód nazywa się po norwesku? Ledebil. Niesamowite jest, jak w różnych językach słowa mogą mieć ciekawe znaczenia 🙂