„Ludzie z pasją” – wioska indiańska Tatanka

Myślicie czasem, że to będzie taki w sumie zwykły dzień? Kolejna wycieczka z dzieckiem, z pewnością fajna, ale tylko tyle… Życie potrafi zaskakiwać! Podchody do tego miejsca robiłam już ze dwa lata. Najpierw zobaczyłam znak przy głównej drodze z Łodzi do Łęczycy. Potem siostra mi przypomniała, że warto byłoby się tam wybrać z Młodym. Czas jednak mijał, a nam było jakoś nie po drodze. I w końcu się zdecydowaliśmy. Teraz zadajemy sobie pytanie: „czemu tak późno???”.

W sumie nic nie zapowiadało rozwoju wydarzeń. Przyjechaliśmy, weszliśmy, przywitał nas pan ubrany w indiański strój. Wioska indiańska Tatanka w Solcy Małej na pierwszy rzut oka nie zwala z nóg. Ot, na wielkim placu stoi kilka tipi. Ale to, co w tym miejscu jest najważniejsze to PASJA (z pełną świadomością piszę to drukowanymi literami) właściciela. Jeśli tylko chcecie zagłębić się w ten świat, a nie tylko „zaliczyć” kolejną atrakcję, koniecznie zróbcie dwie rzeczy:

1. Weźcie zwiedzanie z przewodnikiem.

2. Zarezerwujcie sobie minimum pół dnia.

Obiecuję, że ani Wy, ani dzieci nie będziecie się nudzić. Pan Jarek Pruchniewski, właściciel Tatanki, pasjonuje się życiem Indian od małego. Wie tak dużo, że pewnie będzie w stanie odpowiedzieć nawet na najdziwniejsze pytania. Wiem, bo sprawdzałam 😉

Oprócz zwiedzania można upiec coś na ognisku (prowiant przywozimy swój, ogień daje Tatanka), pobawić się na placu zabaw czy poćwiczyć na siłowni zewnętrznej. Najlepsze jednak są zabawy w stylu indiańskim, w tym strzelanie z łuku, bieg przez przeszkody czy rzucanie obręczą na bawole rogi.

Tutaj macie próbkę wiedzy i pasji przewodnika po wiosce indiańskiej Tatanka. Jest świetnym gawędziarzem, którego można słuchać godzinami. 

1. Skąd się wzięła akurat taka pasja? Czemu Indianie?

Zainteresowanie Indianami narodziło się w dzieciństwie. Lubiłem emitowane często w telewizji westerny. Każde wakacje spędzałem u babci w Tuszynie-Lesie – była nas tam spora grupa chłopców, więc co roku robiliśmy nowe łuki, włócznie, budowaliśmy szałasy i bawiliśmy się w Indian. Później przyszedł czas na książki, które czytałem po kilka razy. Zbierałem figurki Indian i tworzyłem makiety przedstawiające wioski. Można powiedzieć, że tak to się zaczęło.

2. Czy pasjonaci podobni do pana się spotykają? Są jakieś cykliczne imprezy? 

Nazywamy się indianistami i można powiedzieć, że jesteśmy najstarszą grupą rekonstrukcyjną, bo Polski Ruch Przyjaciół Indian istnieje już ponad 40 lat. Od samego początku członkowie ruchu w wakacje spotykali się w różnych miejscach Polski na zlotach PRPI. Oprócz tego organizowane były mniejsze spotkania i prelekcje poświęcone Indianom. Od bodajże 15 lat 3–4 razy w roku organizowane są festiwale taneczne Pow Wow. Ja do ruchu trafiłem 25 lat temu.

3. Jakie są najbardziej popularne mity dotyczące Indian, utrwalane uparcie przez kino? 

Mitem najczęściej powielanym w filmach jest nieprawidłowa nazwa namiotu tipi, nazywanego często wigwamem, gdzie wigwam to też dom indiański, lecz zupełnie inny. Kolejny to słowo „squaw” używane w znaczeniu „kobieta”, a tak naprawdę jest to jej obraźliwe określenie. Inny to indiańska święta fajka, która była palona w celach religijnych, a została przemianowana na fajkę pokoju. Przekłamywane są też nazwy narodów indiańskich, na przykład „Kruki” zamiast „Wrony”, i wreszcie różne fakty historyczne. 

4. Mówi pan z ogromną pasją o wszystkich eksponatach. Skąd wzięły się one w Tatance?

Znaczna większość przedmiotów to moje dzieło, ale jest też kilka zrobionych przez moich znajomych z PRPI. Wszystkie wzorowane są na oryginalnych eksponatach muzealnych lub z prywatnych kolekcji. Kilka z nich, wykonanych przez Indian, zostało sprowadzonych ze Stanów Zjednoczonych – są to ogłowie i wodze zrobione z końskiego włosia (pochodzące z federacji plemion Czarne Stopy), torebka wypleciona z osłonek kolb kukurydzy (z plemienia Nez Perce), flet miłosny z czerwonego cedru (wykonany przez członków Kiowa). Oprócz tego importujemy też półprodukty, z których powstają niektóre eksponaty. 

5. Czy dużo czasu zajmuje ich stworzenie? Co było najbardziej pracochłonne?

Różnie, wszystko zależy od wielkości projektu, poziomu trudności. Są rzeczy, które można zrobić w dwa dni, a niektóre robi się kilka miesięcy. Duże znaczenie w czasie realizacji ma też mój zapał do pracy – jeden rękaw koszuli udało mi się ozdobić w jeden dzień, a całą koszulę skończyłem po trzech latach. Najbardziej pracochłonne było jednak wykonanie nosidełka na dziecko, w całości wyszywanego 2-milimetrowymi koralikami, i męskich nogawek ozdobionych starą techniką przy użyciu kolców ursona.

I trochę konkretu na koniec. Co takiego można tam robić?

1. Pobyt w wiosce ma charakter edukacyjno-rozrywkowy.

2. Oglądamy jedną z najbogatszych w Polsce kolekcji replik indiańskiego rękodzieła udostępnioną w muzeum w ziemiance rzeczywistych rozmiarów.

3. Nocujemy w tipi.

4. Gubimy się w labiryncie kukurydzy (od lipca do września).

5. Oglądamy zwierzęta w mini zoo.

6. Zwiedzając teren wioski, poznajemy różne zwyczaje Indian (obok kilkunastu tipi znaleźć można też indiańską saunę, tradycyjny cmentarzyk i travois, czyli indiański środek transportu).

7. Robimy ognisko z kiełbaskami i piknikujemy na trawie.

8. Dzieci bawią się na placu zabaw, a my spalamy kalorie na siłowni zewnętrznej.

9. Można zorganizować dziecku np. TEMATYCZNE INDIAŃSKIE URODZINY.

Wioska indiańska Tatanka – cennik:

1. Zwiedzanie wioski z przewodnikiem : os. Dorosła – 14 zł, dzieci od 3 do 15 lat – 7 zł, zwiedzanie bez przewodnika – wszyscy po 5 zł.

2. Strzelanie z łuku (10 strzał) – 5 zł.

3. Rzuty włócznią (10 razy) – 5 zł.

4. Rzuty na bizonie rogi, rzuty do celu, strzelanie z indiańskiej dmuchawki – 5 zł.

5. Ognisko – 10 zł.

6. Indiański tor przeszkód – 5 zł.

7. Nocleg w prawdziwym indiańskim tipi – 100 zł (w cenie noclegu zawarte są wyżywienie, wszystkie atrakcje dostępne w wiosce i wiele więcej).

AKTUALIZACJA, czyli zgubić się wśród kukurydzy

Do Tatanki wróciliśmy po raz kolejny. Z dwóch powodów. Po pierwsze, żeby się znowu świetnie bawić. Po drugie, żeby pokazać Wam to, co w maju było jeszcze niemożliwe, bo nie urosło ;). Połączyliśmy jedno z drugim, zdążyliśmy przed burzą, a efekty możecie zobaczyć na filmie poniżej. Szczerze mówiąc nie znalazłam w okolicy Łodzi innego labiryntu w polu kukurydzy. Jeśli znacie, dajcie znać. My byliśmy pierwszy raz w takiej atrakcji i pewnie gdyby nie ulewa, biegalibyśmy tam dużo dłużej. Sam labirynt dostępny jest sezonowo od momentu jak rośliny urosną aż do zbiorów jesienią. Wstęp jest płatny.

22 komentarzy Dodaj swój
  1. Oj spodobało by się moim chłopakom, mieliby niezłą frajdę. Ja bym tam odpoczęła od codzienności i dowiedziałabym się wielu ciekawostek od człowieka z pasją 🙂 Super relacja.

  2. Córka byłaby zachwycona, gdybyśmy zabrali ją w takie miejsce! Kto wie, może kiedyś uda nam się tam dotrzeć:)

    1. Super 🙂 Miejsce i ludzie którzy je tworzą bardzo na to zasługują. Niestety Covid bardzo dotknął takiej miejsca i warto je wspierać i odwiedzać.

  3. Świetna atrakcja dla dzieciaków. Może się kiedyś tam wybierzemy. Z pewnością d że iecivsie tam dobrze bawią.

    1. Tatanka też niestety musiała w tym roku odwołać wszystkie wycieczki szkolne i dla takich miejsc to ogromny problem. Dlatego warto je zwiedzać jako turysta indywidualny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.