Na przełomie tysiącleci Polska wyglądała zupełnie inaczej niż obecnie. Nie byliśmy jeszcze w Unii Europejskiej, Stadion Narodowy był Stadionem Dziesięciolecia (dla niewtajemniczonych bazarem na betonowym gruzowisku) i nie było mediów społecznościowych 😉 . To tylko 20 lat, a jednak trochę inny świat. Coraz mocniej z jednej strony kształtowało się poczucie, że powinniśmy być już dużo dalej w rozwoju jako kraj i społeczeństwo, a z drugiej brakowało nam kogoś, kto porwie za sobą tłumy. Był lekki marazm w narodzie, który bardzo potrzebował IDOLA. Nie tego programu z TV 😉 . Potrzebował człowieka, który zjednoczy ludzi.
Idol kryzysowy
Niewiele materiałów, które pisałam tu na bloga, wymagało tak dużego przygotowania. Oczywiście, że można to wszystko przeczytać w zajawkach artykułów w internecie i się nie wysilać. Mnie jednak bardzo zależało, aby powrócić wspomnieniami do tamtych czasów! Miałam 17 lat, kiedy się to rozpętało. Pamiętam, jak siedziało się przed telewizorem i całą rodziną oglądało skoki. I dmuchało, dmuchało, dmuchało… Oby mocniej pod narty! Chciałam lepiej zrozumieć z perspektywy czasu to zjawisko socjologiczne, które przeżyłam na własnej skórze. Wtedy odbierało się je emocjami i po prostu podążało z prądem.
Wykorzystałam robienie tego researchu do pokazania również mojemu synkowi tych ważnych i przełomowych momentów w historii Polski i polskiego sportu. Obejrzeliśmy wspólnie kilka dokumentów i programów o Adamie Małyszu. Młody lubi skoki, więc go to zaciekawiło. Zawsze staramy się „przemycać” dziecku wiedzę w sposób dla niego ciekawy.
Małyszomania – to już nigdy się nie powtórzy
To nie tylko kibicowanie ulubionemu sportowcowi odnoszącemu sukcesy. To całe zjawisko społeczno-socjologiczne z początku tego tysiąclecia. Adam Małysz stał się dla Polaków kimś bliskim. Takim normalnym, swojskim, niezmanierowanym. Pokazał, że nie mając nic (a naprawdę było wtedy bardzo biednie w polskich skokach) można wygrać z najlepszymi. Talent, ciężka praca, upór i pewnie trochę szczęścia. I żona Małysza. W którymś materiale było powiedziane, że dała mu jeszcze rok. To było w 2000. Jakby nie wyszło to czas skończyć zabawę i iść do pracy, żeby na rodzinę zarobić. Ale wyszło. I to jak. Nie wiem czy to prawda, ale sądzę, że coś w tym może być. Ta mieszanka przyniosła 4 Kryształowe Kule, medale na Igrzyskach, Mistrzostwach Świata i ogrom innych sukcesów. Ludzie podążali za nim dosłownie wszędzie. Po 49. Turnieju Czterech Skoczni 2000/2001 na skoczniach zrobiło się tłumnie i biało-czerwono. Telewizja w tempie ekspresowym kupowała prawa do transmisji skoków (wcześniej pokazywali tylko TSC, Mistrzostwa Świata, Igrzyska i Zakopane). Na pierwszym konkursie w TCS dziennikarzy z Polski była garstka. Na ostatnim tłum.
A potem była mamucia skocznia w Harrachovie
Obok Polany Jakuszyckiej, 5 km od granicy z Polską, jest jedno z najważniejszych miejsc w historii polskich skoków narciarskich. To tam Małyszomania wybuchła z pełną siłą. Nasz kryzysowy idol zaraz po historycznej wygranej w Turnieju Czterech Skoczni pojechał na konkursy do Harrachova. W tamtym sezonie nie było skoków w Zakopanem (wróciły dopiero rok później), skocznia w Wiśle to w ogóle była abstrakcyjna sprawa. Zatem mamut w Harrachowie był najbliżej. I można powiedzieć, że to był „domowy” konkurs dla Adama Małysza.
To, co działo się w tym małym czeskim miasteczku, to był obłęd, wręcz najazd kibiców. Można było zapomnieć o rezerwacji noclegu, dojazd to był koszmar. Czesi już czekali. Przy granicy ustawili drogowskazy “Do Małysza” w tę stronę. Nie „na skocznię”. To świadczy o skali zjawiska. Musicie pamiętać o jednej ważnej rzeczy. NIE BYLIŚMY JESZCZE W UE. Trzeba było zatem legitnie przekroczyć granicę. I na tej granicy stało się wiele godzin. Ludzie nie narzekali, czekali i dobrze się bawili. A Małysz oddał im to z nawiązką. Dwa razy wygrał tam konkursy w 2001 roku.
Polacy w tym czasie również dopiero uczyli się kibicowania. Nie wszystko było takie piękne jak byśmy chcieli wierzyć. Kilka lat zajęło nam ogarnięcie tego tematu. Burdy w restauracjach, rzucanie śnieżkami w Hannavalda, za duże dawki alkoholu, które niektórych mocno „rozluźniały”. Takich kibiców znały boiska piłkarskie, a nie skocznie. Cóż, nigdzie nie jest idealnie, ale teraz kibice z Polski mają bardzo dobrą opinię.
Reszta jest piękną historią
Ludzie chcieli to oglądać. Te lata spędzone z Małyszem były jak serial, na którego kolejny odcinek czeka się z niecierpliwością. Dał nam tyle pięknych chwil, że innym sportowcom ciężko będzie coś podobnego osiągnąć. Złożyło się na to wiele elementów. Moment w historii, sukcesy sportowe, charakter Małysza. Dzięki niemu skoki narciarskie stały się od tego czasu sportem narodowym. Nie brakowało chętnych dzieci do próbowania swoich sił na skoczniach. Chcieli być jak Małysz. Obecnie Polska jest potęgą w skokach. Ma drużynę skoczków, Mistrza Olimpijskiego Kamila Stocha, Mistrzów Świata i Europy, kilku zdobywców Kryształowych Kul. A Małysz w szczycie formy był tak na prawdę sam. I potrafił to unieść przed dekadę.
Dlatego warto pamiętać o skoczni mamuciej w Harrachovie
To tak blisko granicy z Polską, że można tam podjechać w ramach małej wycieczki. My też tak zrobiliśmy. Nocowaliśmy w Świeradowie Zdrój (tu macie materiał o wieży widokowej Sky Walk). Nawet jeśli nie interesują Was skoki narciarskie, to warto odwiedzić to miejsce ze względu na całą związaną z nim historię.
Jak obecnie wygląda mamut w Harrachovie?
Powiedzmy sobie szczerze, wygląda bardziej jak miejsce na urbex niż jak skocznia, na której jeszcze w 2014 roku rozgrywano zawody. Lekko (a w sumie to bardzo) nadgryziona zębem czasu. Drewniana bula nad zeskokiem zapadła się, ponieważ deski spróchniały, schody są zniszczone, metalowe części pordzewiałe. Na zdjęciach w internecie widać, że o zeskok jednak ktoś dba i od czasu do czasu kosi zarastający samosiejkami teren. Zachował się jeszcze wyciąg krzesełkowy pojedyńczy, którym zawodnicy wjeżdżali na skocznię. Były nawet pomysły ratowania kompleksu skoczni, ale sytuacja tam jest dość skomplikowana i trudno powiedzieć, czy to się uda.
Mamut w Harrachovie na górze Certak (Čerťák) nie cieszył się wielką atencją skoczków. Nie lubili tej skoczni. Pogoda tam była wyjątkowo humorzasta, wiało niemiłosiernie i konkursy co rusz były przesuwane albo odwoływane. Nie pomagały nawet bardzo kosztowne osłony od wiatru. To nie służyło obiektowi.
Wyciąg na górę Čerťák
Spod skoczni stratuje wyciąg krzesełkowy. Nie wjedziecie nim jednak na górę mamuta, a jeszcze wyżej. Na górę Čerťák. Na szczycie jest mały sklepik, punkt widokowy na miasto i początek albo, jak kto woli, koniec szlaku pieszego, którym również można się tu dostać. Ale najlepsze jest w tym wyciągu to, że przebiega wzdłuż mamuciej skoczni i można ją sobie obejrzeć dokładnie z bliska. Jedzie się długo, można się widokami nacieszyć, a kosztuje 150 koron czeskich za osobę dorosłą, 110 za nastolatka i 90 za dziecko do 13 lat. My mieliśmy sporą mgłę na szczycie, a na dole przejrzystość idealną. Pamiętajcie też, że na szczycie może być sporo chłodniej. Weźcie sobie jakąś kurtkę.
Atrakcje dla dzieci przy dolnej stacji na Čerťák
Place zabaw (część w cenie biletu na wyciąg, część dodatkowo płatna) są całkiem ciekawe. Do tego kawiarnia z napojem życia dla rodziców i można szaleć. Podobno w cenie biletu jest też wejście na dmuchańce, ale akurat ich nie było podczas naszej wizyty.
Auto można zaparkować przy dolnej stacji kolejki, ale można też podjechać wyżej pod koniec zeskoku mamuta, tam gdzie skoczkowie hamowali po wylądowaniu.
Z jednej strony szkoda skoczni, bo to kawał historii. Z drugiej, przeprowadzenie na niej pełnego konkursu często graniczyło z cudem przez wiatr. To nie sprzyjało zyskom z weekendów konkursowych. Jak dołożymy do tego obecną zapaść w czeskich skokach, to mamy trochę przepis na katastrofę. Nam zostają jednak piękne wspomnienia!