Czy Lazurowe Wybrzeże jest rzeczywiście takie fantastyczne jak wiele osób mówi? Czy jest tak przereklamowane, jak twierdzi równie wiele innych osób? Jakie oblicze pokazało nam Côte d’Azur? Tłumy ludzi, drożyzna, sztuczny blichtr czy piękne widoki, niesamowita przyroda i klimatyczne miasteczka?
Zacznijmy od tego, że w gruncie rzeczy Francuska Riwiera jakoś nigdy nie była wysoko na naszej podróżniczej liście marzeń. A nawet w ogóle na niej nie była. Szukając jednak kierunku na ferie zimowe, spełniła większość naszych kryteriów. Miało być ciepło, ale nie za ciepło, blisko wody i w sensownej odległości, którą jesteśmy w stanie pokonać samochodem. Znaleźliśmy świetny nocleg w naprawdę dobrej, jak na tą lokalizację, cenie. Zatem pojechaliśmy zwiedzać i odpoczywać.
Przy planowaniu tego wyjazdu wiedzieliśmy, że bazę chcemy mieć w jednym miejscu. To była miła odmiana, kiedy przez 11 dni nie trzeba było się pakować, jechać do kolejnego miejsca i znowu rozpakowywać. I tak kilka razy, jak to zwykle robimy. Tu były tylko noclegi tranzytowe w Niemczech i Austrii.
Wiedzieliśmy też, że nie chcemy nocować w wielkim mieście, dlatego już na wstępie odrzuciliśmy wszędzie i przez wszystkich w internetach polecaną Niceę, mimo że tam wybór noclegów był największy.
Postawiliśmy na absolutnie nieturystyczne, malutkie Roquebrune-Cap-Martin, tuż przy granicy z Monako. Taras naszego apartamentu był obłędnie wielki z równie obłędnym widokiem. Codzienne wschody słońca robiły wrażenie (chociaż Piotrek śpioch widział je tylko na zdjęciach 😉 ). Minusem miasteczka był brak restauracji lub nawet zwykłego spożywczaka. Ale dało się i to zorganizować, po prostu kilka razy pojechaliśmy do marketu na duże zakupy, a gotować i tak woleliśmy sami, żeby potem jeść na naszym widokowym tarasie. Jeśli komuś koniecznie niezbędne są restauracje, to wystarczy podjechać autem do pobliskiej Mentony, albo zjeść w którymkolwiek miejscu na trasie zwiedzania.
Już na etapie planowania postawiliśmy raczej na przyrodę, średniowieczne miasteczka i spacery nad Morzem Śródziemnym. Było nawet plażowanie i kąpanie, Młody jest niezniszczalny w tym temacie. Przez Niceę tylko przejechaliśmy, zwiedziliśmy jednak dość dokładnie Monako (wyjątek w kwestii dużych miast), o czym powstał osobny materiał. Jeśli zatem chcecie dowiedzieć się, na co i dlaczego naszym zdaniem warto postawić w Monako, wpadajcie TUTAJ.
Średniowiecznych miasteczek na Lazurowym Wybrzeżu jest całkiem sporo, jednak po czwartym stwierdziliśmy, że kolejne odpuszczamy, bo w gruncie rzeczy są dość podobne i kolejnego dnia po prostu idziemy na plażę. Miały być też wędrówki dookoła półwyspów, które widokowo na zdjęciach wyglądają obłędnie, ale mieliśmy taki widok z naszego tarasu, że wybraliśmy cały dzień siedzenia na tarasowych leżakach i spokojną zabawę z Młodym na miejscu. Także nic na siłę, to miał być urlop, a nie mordęga.

Odrzuciliśmy też popularne miejscowości typu Cannes czy Saint Tropez, ponieważ zwyczajnie po poczytaniu o nich wiedzieliśmy, że znajdziemy dla siebie ciekawsze miejsca. Chcieliśmy pójść do Villa Ephrussi de Rothschild, ale brakło nam już czasu, a nie chcieliśmy się spieszyć podczas zwiedzania Èze i biec jak azjatycka wycieczka. Będzie na następny raz.
Zatem po tym lekko długim wstępie można powiedzieć, że zwiedzaliśmy w naszym stylu. Powoli, z czasem na podziwianie widoków, starannie wybrane ciekawe dla nas miejsca. Nie chcieliśmy zobaczyć wszystkiego, a to co nas interesuje. Nie było problemem gdzieś dojechać (nawet dość daleko jak do Kanionu Verdon), ale równie fajnie było wygrzać się w słoneczku na tarasie.

Na jakie miejsca się zatem zdecydowaliśmy?
- Kanion Verdon
- Roquebrune-Cap-Martin
- Cagnes-sur-Mer
- Saint-Paul de Vence
- Èze
- Monako
Opiszemy krótko dlaczego warto (albo nie warto?), co nam się w tych miejscach podobało i jakie są nasze podpowiedzi, co do zwiedzania. Zwiedzaliśmy z ośmioletnim dzieckiem i jego potrzeby również braliśmy pod uwagę (place zabaw, wiadomo!). Ale dla tych z Was, którzy jadą tylko w dorosłym gronie, nasze wskazówki również będą pomocne.
Kanion Verdon
To punkt absolutnie obowiązkowy! Będąc na Lazurowym Wybrzeżu, po prostu nie można go pominąć. Żeby tam dojechać trzeba mieć samochód i warto zatankować wcześniej, bo stacji benzynowych na miejscu jest jak na lekarstwo. Droga z Lazurowego Wybrzeża jest dość długa i kręta (my to akurat bardzo lubimy), ponad dwie godziny w jedną stronę, ale bardzo warto. Na wycieczkę dookoła kanionu trzeba poświęcić cały dzień, jadąc taki kawał nie ma po co się spieszyć, a warto spokojnie cieszyć się widokami. Sam objazd kanionu dookoła (bez postojów na zdjęcia) zajmie między 2,5 a 3 godziny!, to jest kawał drogi.

Kanion Verdon geograficznie jest cześcią Prowansji, ale często zwiedza się go również podczas pobytu na Lazurowym Wybrzeżu. Jest to drugi największy kanion w Europie, długi na ponad 21 kilometrów, głęboki miejscami na ponad 700 metrów i szeroki przy górnych krawędziach nawet na 1500 metrów.



Jeśli znacie i widzieliście choćby na zdjęciach Wielki Kanion Kolorado w USA, to można powiedzieć, że Kanion Verdon jest jego mniejszym kuzynem. My wjeżdżaliśmy od strony miasteczka Comps-sur-Artuby (tam na rozwidleniu należy pojechać za znakiem Gorges du Verdon Rive Gauche (droga D71) i objechaliśmy kanion dookoła mając go cały czas po swojej prawej stronie. Nie jest to trudne, my patrząc na mapę wpisywaliśmy w nawigację kolejne punkty i miasteczka blisko brzegu kanionu.



Punktów widokowych dookoła jest całkiem sporo, po prostu warto bacznie się rozglądać i co jakiś czas zatrzymać na kolejnym z nich. Są dobrze oznakowane, a przygotowane niewielkie parkingi, gdzie można bezpiecznie zostawić samochód, znacznie ułatwiają sprawę. Poza sezonem nie ma tam otwartych restauracji czy sklepów, także trzeba zabrać ze sobą prowiant. Na nas Kanion Verdon zrobił ogromne wrażenie, widać tu potęgę przyrody na każdym kroku. Byliśmy w lutym, pogoda była piękna, a ludzi właściwie wcale. Nigdzie nie było problemu z zostawieniem samochodu, wszystko można było spokojnie podziwiać. Ponieważ to jedno z najpiękniejszych miejsc w całej Francji, podpowiemy Wam, do jakich punktów na pewno warto podjechać i zobaczyć je dokładniej. Do tego oczywiście postoje na zdjęcia po drodze i macie gotowy plan wycieczki.
„Specjalny odcinek widokowy” w Kanionie Verdon
We wsi La Palud-sur-Verdon znajduje się wjazd na drogę D23. Można nią teoretycznie zrobić dodatkową pętelkę, co też chcieliśmy oczywiście uczynić. Znaleźliśmy wjazd (jest oznaczony numerem drogi) i pojechaliśmy. Asfalt tam był gorszy, ale nie było tragedii. Jednak w pewnym momencie zobaczyliśmy znak, że droga jest zamknięta (podobno zimą tak bywa). Przypuszczamy, że mogły spaść kamienie. Zawróciliśmy na główną drogę, nie było sensu ryzykować. Natomiast jeśli droga będzie otwarta, pojedźcie bo widoki zapowiadały się fantastycznie.


Jezioro Świętego Krzyża przy Kanionie Verdon
Tam znajdziecie dużo plaż, wypożyczalnie sprzętu wodnego (czynne latem), campingi i miejsca na relaks. W tym rejonie można wpłynąć do środka Kanionu Verdon na przykład kajakiem i podziwiać go z poziomu wody. A jej kolor jest tam niesamowity. Można się zatrzymać na małym parkingu przy moście Pont du Galetas. Widać z niego niewielką plażę, na która warto zajechać i chwilę odpocząć.

Zejście na dno Kanionu Verdon
W okolicy miejscowości Rougon znajduje się miejsce oznaczone na mapie Google jako Parking Samson. Można tam zostawić samochód i podejść kawałek dalej (około 500 metrów) do końca asfaltowej drogi do schodów w dół. My byliśmy w lutym i otwarty był wjazd do końca na parking przy samych schodach (w sezonie będzie zamknięty, bo widzieliśmy informujące o tym znaki i szlaban). Zejście schodami zajmie około 20 minut, może być ślisko i trochę luźnego żwiru, klapek nie polecamy, zwykłe adidasy dały radę. Można podejść całkiem komfortowo na samo dno i zanurzyć rękę w rzece Verdon. Widok i wrażenie są wspaniałe.



Roquebrune-Cap-Martin
„Nasze” miasteczko, które stało się bazą wypadową na pobyt na Lazurowym Wybrzeżu. Dojechaliśmy w nocy, nic nie było widać. Pewnie dlatego widok rano z tarasu zwalił nas z nóg. Polecamy rezerwować miejsca z pięknym widokiem, to dużo zmienia.





Przy naszym mieszkanku mieliśmy schody, którymi można się było szybko i bezpiecznie dostać w dół do samej plaży albo w górę, a potem kawałek niestety ulicą, do starego miasta. Lokalizacyjnie – idealnie. Choć zejście (a właściwie potem wejście) na górę to było wyzwanie dla kondycji (tak dla jasności, Lazurowe Wybrzeże nie jest płaskie szczególnie w przybrzeżnych miasteczkach). Dzięki tym przejściom schodami omija się duże odcinki dość ruchliwych ulic, gdzie chodnik to umowna sprawa.




W Roquebrune-Cap-Martin znajduje się niewielka stacja kolejowa, a przy niej mały parking (płatny w sezonie). Przypuszczamy, że w wakacje nie ma szans na zostawienie tam auta później niż wcześnie rano. Obserwowaliśmy go z naszego tarasu na zboczu skał i nawet zimą aut tam było sporo, szczególnie w weekend. Tuż przy parkingu są dwa zejścia na dwie plaże. Na mniejszą można się dostać bezpośrednio z parkingu, na nieco większą trzeba dojść do mostu nad torami kolejowymi i zejść schodami w dół, a następnie przejść przez tunel pod torami. Plaże są ładne, nawet miejscami piaszczyste, co nie jest w tym rejonie normą. I raczej kameralne. Dodatkową atrakcją były lądowania paralotniarzy, dosłownie obok nas.





Żeby podejść na Stare Miasto z poziomu stacji kolejowej i plaży, można się zmęczyć, bo jest mocno pod górę. Podobno można podjechać autobusem, ale nie sprawdzaliśmy. Na pewno można samochodem, bo tuż pod Starym Miastem jest płatny parking. Samo Stare Miasto jest naszym zdaniem jednym z piękniejszych w tamtych okolicach. Zbudowane z kamienia, z wąskimi uliczkami, pięknym zamkiem Grimaldich, z którego rozpościera się cudny widok. Można go oglądać bez końca (a wstęp to tylko 5 euro/osoba) i tysiącletnim drzewem oliwnym. A najpiękniejsze było to, że było tam pusto. Można się było cieszyć spokojem. Urok tego, że Roquebrune-Cap-Martin wcale nie zamierza być turystyczne.








Cagnes-sur-Mer
W tym miasteczku (a może już bardziej mieście) można mieć lekkie rozdwojenie jaźni. Z jednej strony przepiękna część nadmorska z nową promenadą spacerową i ulicą, pomiędzy pasami której na trawniku rosną wielkie palmy. Z drugiej położone na wzgórzu, nieco w oddali od morza, Stare Miasto (Haut-de-Cagnes). Jest położone od razu za Niceą, jadąc samochodem ciężko nawet zauważyć kiedy się wjeżdża do którego miasta. Postanowiliśmy przyjechać właśnie tu, bo zaciekawiła nas możliwość spaceru nad wodą i szybkiego przemieszczenia się potem na Stare Miasto. I podobało się nam, jak w każdym starannie wybranym wcześniej miejscu do odwiedzenia.



Parkowanie samochodu przy nadmorskiej promenadzie (w weekend w lutym !) to było wyzwanie. Mimo, że miejsc przy ulicy jest sporo (poza sezonem bezpłatnych), to ludzi też było bardzo dużo. Ale wreszcie się udało i poszliśmy na miły spacer promenadą. Wypożyczenie rowerka (typu quad) na promenadzie kosztowało taką fortunę, że z bólem serca, ale odmówiliśmy Młodemu tej przyjemności. Za to zrobiliśmy sobie mały piknik na plaży. Jeśli chcecie tutaj posiedzieć, pamiętajcie że plaże są kamieniste. Ludzie się w miarę rozeszli i nie było czuć wielkiego tłumu, było bardzo relaksująco.



Aby dostać się do średniowiecznego Haut-de-Cagnes podjechaliśmy samochodem, bo to jest jednak kawałek drogi. Znaleźliśmy parking w pobliżu (okazało się, że w weekend jest darmowy) i tam zostawiliśmy auto. Czekał nas niezły spacer w górę, ale jeszcze nie wiedzieliśmy, że się tak zmęczymy 😉 . Warto było. Choćby żeby zobaczyć, jak po tych bardzo stromych i bardzo wąskich drogach jedzie najprawdziwszy autobus (może nie tak wielki jak nasze Solarisy, raczej busik, ale jednak).





Stare Miasto jest ładne, ale zupełnie szczerze nie powaliło nas na kolana. Zamek Grimaldich był zamknięty, za to Młodemu wszystkie trudy zrekompensował plac zabaw z widokiem, pod samym zamkiem. A widok rzeczywiście jest tam fenomenalny!

Saint-Paul de Vence
To jest zdecydowanie miasteczko z klimatem. Położone w głębi lądu, trzeba do niego kawałek odjechać od morza, a droga jest wąska i kręta (w sumie nic nietypowego na Lazurowym Wybrzeżu). Z parkowaniem może być tu problem, w sumie też tak jak w wielu miejscach w tej okolicy. Nam udało się zaparkować przy ulicy, na płatnym parkingu dość blisko murów miasteczka. Jeszcze przed murami (cała najstarsza część Saint-Paul de Vence jest otoczona średniowiecznymi murami miejskimi obronnymi) napotkaliśmy bardzo interesujące miejsce. Wiele osób na ziemnym boisku rozgrywało swoje mecze w bule. Wyglądało to na tyle intrygująco, że sprawdziliśmy zasady i w drodze powrotnej jak było bardziej pusto to też zagraliśmy partyjkę. To gra, którą lokalsi bardzo lubią, a na miejscowym bulodromie często rozgrywają nawet turnieje.




Saint-Paul de Vence wyróżnia się tym, że bardzo widać tu artystyczne dusze. Na każdym kroku pracownie malarskie, rzeźbiarskie, sklepy z biżuterią i ręcznie robionymi pamiątkami. Nigdzie indziej nie widzieliśmy aż takiego ich natężenia, przy czym rzeczy tam oferowane są naprawdę piękne i unikatowe. Samo oglądanie wystaw jest bardzo przyjemne. Po zamknięciu sklepów miasto opustoszało, zrobiło się klimatycznie i spokojnie. Ostatni turyści spokojnie przechadzali się wąskimi uliczkami i podziwiali miasteczko oświetlone latarniami.





Pora zachodu słońca okazała się idealna na wizytę, światło grało pięknie na murach miejskich (na które można wejść i z ich poziomu podziwiać okolicę), a i ludzi z każdą minutą ubywało. Z daleka miasteczko wygląda jak gniazdo umieszczone na skale, jest malutkie ale to nie znaczy, że szybko się je zwiedzi. Na każdym kroku zachęca do zatrzymania i robienia zdjęć. Jednak nie chcielibyśmy się tam znaleźć w środku dnia w środku sezonu, bo pewnie szpilki nie ma gdzie włożyć, a co dopiero człowieka. Wieczór w lutym był idealny na zachwycenie się jego klimatem.




Èze Village
Do tego miasteczka przyciągnął nas Ogród Egzotyczny. To drugi największy na Lazurowym Wybrzeżu (po tym w Monako, który niestety podczas naszego pobytu był w remoncie i zamknięty). Bilety można było kupić w wielu automatach rozmieszczonych w różnych punktach miasteczka, co pewnie przy większym ruchu oszczędza czas przy wejściu (jest osobna bramka dla osób, które kupiły bilet w automacie).





Szczerze mówiąc, niewiele pamiętamy z samego miasteczka, poszczególne budynki nam się zlały, bo było dość późno i spieszyliśmy się na górę żeby jak najwięcej czasu spędzić właśnie w Ogrodzie Egzotycznym. Miasteczko było ładne, w podobnym kamiennym klimacie jak inne tego typu miejsca, które odwiedziliśmy już wcześniej.





Natomiast Ogród Egzotyczny okazał się bardzo duży, pięknie i różnorodnie zaaranżowany i był świetnym tłem do ładnych zdjęć o zachodzie słońca. Widoki na linię brzegową Francuskiej Riwiery zapierały dech, a niektóre sukulenty zaskakiwały ciekawymi kształtami. My spacerowaliśmy bardzo powoli, cieszyliśmy się chwilą, piękną pogodą i przyrodą tak inną niż w Polsce. Teoretycznie w planie tego dnia była jeszcze willa Ephrussi de Rothschild, ale odpuściliśmy, bo w obydwu tych miejscach musielibyśmy biegać z wywieszonymi językami żeby zdążyć, a tego zdecydowanie nie lubimy.




Problem parkowania w Èze został już w 2024 roku rozwiązany, ponieważ nowo budowany parking wielopoziomowy w lutym był dostępny. Jest duży, więc spokojnie powinien zaspokoić zapotrzebowanie na miejsca parkingowe w okolicy, których nie było prawie wcale. Jest oczywiście płatny.
Monako
Na temat Monako i tego, co warto, a co i dlaczego zupełnie odpuściliśmy powstał osobny obszerny materiał. Można do niego zajrzeć TUTAJ. Jedni Monako uwielbiają, innym zupełnie się nie podoba. Oczywiście jest tam bogato i jakby luksusowo, ale też bardzo zielono, klimatycznie, bezpiecznie i spokojnie.





Wystarczy nie opierać się tylko na teoretycznie obowiązkowych punktach do odhaczenia (nam na przykład plac przed kasynem i samo kasyno jakoś nie zapadły bardzo w pamięć), a dać się ponieść choćby dzielnicy Fontvieille żeby się zakochać. A jeszcze jak się trafi na jakieś fajne wydarzenie (my widzieliśmy zakończenie Rallye Monte Carlo Historique), to już zupełnie idealnie.



Co trzeba wiedzieć przed wyjazdem z Polski na Lazurowe Wybrzeże?
- Jest drogo, nawet bardzo drogo.
- Włoskie i francuskie autostrady to finansowy koszmarek, ale cóż… oczywiście można nimi nie jechać, ale wtedy trzeba liczyć czas razy dwa.
- Lokalne drogi Lazurowego Wybrzeża są bardzo wąskie i kręte, a kierowcy wcale nie jeżdżą po nich wolno, łatwo o obcierki o skały albo inne samochody (szybko się dostosowałem – przyp. Piotrek).
- Parkowanie to inny wymiar rzeczywistości, tam gdzie wydaje się że nie ma opcji, na pewno ktoś stanie (i mowa tu o miejscach parkingowych takich legalnych), w lutym bywało ciężko, a w sezonie to może być mission impossible.
- Absolutnie nie jest płasko, ciagle chodzi się w górę i w dół i można przy tym zrobić solidny trening kardio.


- Jeśli jedziecie autem, to noclegu KONIECZNIE szukajcie z prywatnym miejscem parkingowym (bo inaczej będzie lipa, serio!).
- Podmiejski pociąg działa sprawnie, jeździ często, jest dobrą alternatywą dla samochodu (my tak dojeżdżaliśmy choćby do Monako).
- Plaże są kamieniste, raczej ciężko znaleźć piaszczysty kawałek (choć nie jest to niemożliwe).
Czy warto jechać na Lazurowe Wybrzeże?
Warto! Jest bardzo różnorodne, z jednej strony pięknie zielone, z drugiej niesamowicie klimatyczne. Przyroda i architektura mieszają się na każdym kroku. Ważne jest, aby dobrze wybrać miejsca, które się chce zobaczyć. Wtedy pobyt na Côte d’Azur spełni Wasze oczekiwania.