Dzieci są dziś atakowane. Czy tak było zawsze?

Idzie nowy rok szkolny. Gdybym nawet nagle utracił całą wiedzę życiową wiedziałbym to na pewno. Skąd? Atakują mnie reklamy w gazetkach, które notorycznie wrzucane są do skrzynki pocztowej, wśród których nieraz można znaleźć długo oczekiwane awizo. Idąc do pierwszego lepszego sklepu biją we mnie wszelkiego rodzaju bohaterowie (?), od przepełnionych agresją X-Menów po mało wzorcowych piłkarzy. Choć w sumie nie mam nic przeciwko, by Młody tak doskonale radził sobie z podatkami jak Cristiano Ronaldo czy Leo Messi. Pod warunkiem, że kilkumilionowe kary płacone w euro na rzecz fiskusa uzna za drobne. 

Zacząłem się zastanawiać jak to było za moich czasów. Jestem z rocznika 1985, wyborny niczym armaniak Baron De Castelneau. Pamiętam, że w podstawówce była faza na Wojownicze Żółwie Ninja oraz Jurajski Park. A później na Widzew, gdy ten szedł po mistrzostwo ośmieszając stołeczną Legię wyciągając z 0:2 na 3:2 w kilka minut. I to przy Łazienkowskiej. Jednak wówczas nie było mowy o takich klubowych gadżetach jak piórnik czy plecak. Zresztą zaraz człowiek musiałby się mierzyć z sympatykami klubu z zachodniej strony Łodzi. 

Tanio to nie jest…

Zacząłem przeglądać rzeczone piórniki i w sumie tu się niewiele zmieniło. Nadal są saszetki, rozkładane pojedyncze, a nawet potrójne. Nie znalazłem jedynie w tym zalewie produktów takich prostokątnych zamykanych na magnes. Miałem taki z amerykańskim samochodami z lat 60. ubiegłego wieku. Był mega. Inna sprawa to ceny. Ciekaw jestem czy za kilka lat synek będzie miał potrzebę piórnika za prawie dwie stówy…

To jest jednak nic przy cenach plecaków. Myślę, że nasze pokolenie, a raczej nasi rodzice, byli mniej świadomi tego. Pamiętam, że miałem tornister z Żółwiami Ninja, który na plecach był twardy jakby tam była wsadzona deska. W sumie to może i była. Książki się mieściły. A i można było go użyć jako tarczy przed natarczywym kolegą ze starszej klasy, bo szło sobie powybijać palce. Teraz nawet są plecaki z kółkami i to może nie jest głupie, choć patrząc na cyfryzację niebawem wystarczy tablet. Swoją drogą, lepiej jest zostawiać książki w szkole. Kręgosłupy dzieciaków będą zdrowsze. Ja mam skrzywienie, które wywodzi się właśnie z okresu szkolnego. By się wyprostować chodziłem z drewnianym kijem hokejowym pod łopatkami. Tak wtedy wyglądała rehabilitacja.

Nałogowy obgryzacz

Właśnie, będąc przy wypełnieniu plecaka to… kto się przyzna do zżerania ołówków i gryzienia długopisów? Pamiętam jak mi w ustach wylał wkład. Byłem cudnie niebieski, na twarzy wyglądałem jak jakiś ptasznik kobaltowy w trakcie dojrzewania. Teraz, bo jestem z tych, którzy ciągle sporo piszą na papierze, choćby na meczach, używam fenomenalnych długopisów od japońskiej manufaktury Horizon. Ale kiedyś nawet o takich nie śniłem. I nie potrzebowałem. Zeszyty? Znów jest cała masa. Ze wszystkim i wszystkimi. Jednak bardzo mało jest takich z odzysku, z makulatury. A szkoda. Pamiętam, że swego czasu były w miarę popularne. Kto wie, może bym sobie znów kupił? Choć na co dzień doceniam walory Traveler’s Notebook. 

Przeglądam te wszystkie bajery i… trochę się boję czasów, gdy Młody będzie szedł do szkoły. Tych wszystkich wyborów. Czy będzie chciał rzeczy efekciarskie, czy może efektywne? Niby wychowywany jest w tym drugim kierunku, ale mam przekonanie z dużym poczuciem pewności, że będą dominowały wszelkie materiały z logo jednej, bawarskiej marki… Taki będzie z niego snobek 😉

16 komentarzy Dodaj swój
  1. Wybór przedmiotów do szkoły jest dziś ogromny. Najważniejsze to zachować jakiś balans. Wybrać coś w odpowiedniej dla nas cenie, coś rzeczywiście praktycznego ale i takiego, co spodoba się naszemu dziecku. Kompromis tutaj to chyba podstawa 🙂

  2. Jestem z rocznika ’80, moja mama musiała się mocno wysilić, by kupić nam potrzebne rzeczy, wtedy też nie było takiego wyboru, a to jest teraz to co najbardziej mąci dzieciakom w głowach i przewraca….

  3. Wszyscy jesteśmy atakowani reklamami. Myśle, że czesto to jak rodzice radza sobie z tymi atakami przekłada się potem na dzieci. Ja nie mam bzika na punkcie marek I dla mojej corki one tez nie maja znaczenia. Wole inwestowac w doswiadczenia i wspomnienia niz rzeczy i to dziala. Corka ma 9 lat, byc moze to sie zmieni gdy bedzie starsza.

    1. Problemem jest to, że często tak szeroko promowane marki nie są tak dobre jak te mniej znane. Cena to pokłosie nakładów marketingowych, a nie produkcyjnych, czy projektowych. To się tyczy każdej dziedziny. Od artykułów szkolnych po motoryzację itp.

  4. Ja jako rocznik 95, który idąc do szkoły miał w sklepach wszystkie bajeranckie przybory, uwielbiałam początek roku szkolnego, właśnie ze wzgledu na nie. Najlepszy moment kiedy wybierałam świeże, czyste zeszyty z piękną okładką i inne ,,niezbędne” artykuły. Piszę w cudzysłowie, ponieważ wiele z nich okazywało się całkowicie zbędne. Jednak z tego co zauważam to dziewczynki bardziej szaleją za takimi akcesoriami niż chłopcy.

  5. Moje dzieciństwo przypadło na lata, kiedy nasza gospodarka bazowała na kartkach, właściwie nic nie było, a to co udawało się cudem dostać i tak wyglądało paskudnie. Ale to właśnie wtedy prym zaczęła wieść kreatywność, choćby w piórnikach, były szmaciaki z naszywanymi wzorami, haftowanymi, malowanymi. Każdy miał to samo, ale według własnego uznania udekorowane i… był szczęśliwy. 🙂

    1. Właśnie teraz przed rodzicami stoi najcięższe zadanie, by ten kult plastyku i bylejakości, okraszony pseudobohaterami, tłumaczyć swoim pociechom. Tylko musi im się chcieć. Nam się chce. Zresztą Młody… nie lubi bajek, i jak gdzieś spotykam rodziców rówieśników to robią zdziwione miny, gdyż nie znam tych wszystkich świnek, Masz (?) itp. On wybiera materiały o samochodach, a z bajek samochody z oczami z Miasta Samochodów 😉

  6. W ogóle widzę, że świat zmierza w dziwnym kierunku. Kiedyś nosiliśmy to co było, a teraz dzieci coraz więcej wybrzydzają, zwłaszcza jeśli rodzice im na to pozwalają… A ceny… Z ciekawości patrzyłam na gadżety szkolne naszego ulubionego klubu… Ceny 3x takie

    1. Kiedyś robiłem zestawienie dla portalu, który prowadzę – SportMarketing.pl – i gadżety dla dzieci, w tym przybory szkolne, są chyba najdroższym elementem inwentarza. Prócz oryginalnych koszulek meczowych rzecz jasna. Szkoda tylko, że za ceną nie idzie jakość. Tu mogę znów o Widzewie, którego ogólna jakość produktów jest po prostu słaba. W ogóle podejście klubu do rodziców i dzieci to ciekawa sprawa, ale to chyba element na rozważania właśnie na sportmarketing.pl 😉

  7. Też jestem rocznik ’85 i wydaje mi się, że atak na nas też w pewnym momencie nastąpił. Na szczęście pokolenie naszych rodziców miało nieco mniej pieniędzy i znacznie więcej rozsądku, więc nie pozwalało nam w tej kwestii szaleć do woli;)

    1. Myślę, że to wynikało z trzech czynników. Po pierwsze, widzieliśmy jako dzieciaki “że nie wszyscy to mają”, więc my też nie musieliśmy. Po drugie, na pewno ten aspekt finansowy także działał. Po trzecie, na pewno inna dostępność. Mniej też spędzaliśmy czasu przed komputerami/telewizorami, zatem nie byliśmy tak łatwym celem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.